środa, 6 stycznia 2010

Pytanie

Dopiero dzisiaj zwróciłem na to uwagę. Dlaczego Rosjanie (z Krupówek) swoją przynależność narodową dumnie manifestują napisami w języku angielskim?

wtorek, 5 stycznia 2010

Niedźwiedź w oknie

Morskie Oko. Tak pustej drogi nie widziałem tutaj od dwudziestu paru lat. W tamtych, kryzysowych pod każdym względem czasach, ilość turystów na metr kwadratowy w Zakopanem oscylowała wokół znikomych wartości. Autobus typu "ogór" dojeżdżał na polanę Włosienica i wyrzucał ze swojego wnętrza niedobitków z plecakami, którym do celu podróży, turystycznej Mekki Podhala, pozostało do przejścia niecałe 2 km (słownie: niecałe dwa kilometry brutto lub pół godziny leniwego marszu). Dzisiaj w sezonie chodzą tędy miliony, niejednokrotnie grube.

Idę. Krajobraz, jak po bitwie. Potężny Orkan postanowił prześwistać się przez szczeliny skalne zamiatając swoimi ogonami las na wszystkie strony. Nieśmiałą dolinę pozbawił złudzeń obnażając jej stoki do śnieżnej bielizny i wystawiając na widok publiczny panoramę twardych jak skała pejzaży. Las leży jak długi, ułożony na skałach w kręte wzory niczym piętno wypalone rozgrzanym żelazem w bydlędecej skórze. Niczym piętno końskich kopyt odciśniętych pod ciężarem wyładowanych po brzegi sań w zaśnieżonej drodze.

Zgrzyt. Płozy sań przezwyciężając opór podłoża i wcierając lód w asfalt rzucają zgrzytliwe wyzwiska w obronie zwierząt pod adresem woźnicy. Ten niezrażony publiczną utratą godności okłada batem spienione końskie zady. Głowy pasażerów dymią się jak zgaszone świece, podgrzewając atmosferę wspólnej wyprawy. Dziś górale nie zarobią. W górę poszło tylko kilka zaprzęgów.

Wodogrzmoty Mickiewicza. Nie każdy wie, że 15 minut stąd w dół potoku w rozrzuconym przez wiatr na boki lesie stoi schronisko - Stara Roztoka. Tu można przeczekać przemarsz tłumów w sezonie, przenocować i rano ruszać w góry nim tłum znów się obudzi. Można też nieopatrznie nakarmić niedźwiedzia zawartością swojego plecaka. Niektóre głodniejsze miśki wchodzą do schroniska z pominięciem drzwi, bo każdy głodny misiek wie, że wygodniej jest oknem. A może nie wygodniej tylko zabawniej, żeby ludzie potem mieli o czym opowiadać?

Idę dalej. W połowie drogi ludzie pytają, czy daleko jeszcze i dowiadują się, że jeszcze drugie pół. Coś daleko, ale idą. Rosjanki w białych kozaczkach z plastikowymi siatkami od Dino Rossi próbują utrzymać równowagę na kamienistych skrótach, by nie musieć ponownie rozpoczynać drugiej połowy drogi. Błyszczące płaszczyki z misiowymi kapturami, obcasy, wycieczka gimnazjalistów - im bliżej końca tym tłum gęstnieje, przyciąga się i kumuluje. Zmęczona gawiedź ogrzewa się własnym, gęstniejącym ciepłem.

Wreszcie schronisko. Ciepła sala. Kolejka do okienka po odbiór trofeum. Kolejka ruskich po pierogi ruskie. Kolejka spragnionych po herbatę z sokiem i głodnych po szarlotkę, która na tej wysokości smakuje dwakroć bardziej. Ciepło wbite szarlotką do brzucha zagnieżdża się w ciele i rozleniwia podróżnych. Ci oblepili sobą wszystkie stoły i ławki. Siedzą, żują, gapią się na kolejkę i szacują szansę na szybki powrót. Na bezdotykowe przemierzenie dziesięciu kilometrów w kierunku ciepłych pieleszy wynajętego legowiska.

Powrót. Śnieg trzeszczy pod podeszwami.


poniedziałek, 4 stycznia 2010

Golonko

Dzień zaczął się pięknie. Słońce rzuciło się drapieżnie na pokryte śniegiem stoki i świerki, wnikając w szczeliny między igłami choin i próbując roztopić napotkane sople. Ubity śnieg na drodze maszerował w kierunku pobocza ustępując oponom miejsca na swobodny przejazd. Droga wiła się zakrętami w kierunku Zakopanego, jak rozwiązana, przybrudzona solą sznurówka. Nikt jednak na nią nie patrzył. Ciekawszy był widok gór i zakłady, czy tym razem rażące słońce obudzi Giewont. Ten spał jednak twardo jak skała, prawdopodobnie tylko dlatego, że pozostał niedostępny dla narciarzy.

Na skrzyżowaniu Tetmajera z 3-go Maja Litwin w swoim SUVie postanowił zrobić postój, by zabrać ukochaną z chodnika. Zatarasował cały ruch. Pozostało jedynie obserwować, aż wybranka serca nieśpiesznie aczkolwiek z wdziękiem, powoli i dostojnie wejdzie do samochodu. Nie pomogł ryk klaksonów innych SUVów na wschodnich numerach. Musieliśmy odczekać swoje.

W mniejszości poczułem się dopiero na Krupówkach. Panie w bielszych od śniegu, obcisłych kurtkach, z futrzastymi kapturami na głowach, łamaną angielszczyzną próbowały kupować oscypki, komentując ich wygląd między sobą po rosyjsku. Poganiane przez panów w okryciach upstrzonych flagami wschodniego mocarstwa lub informującymi wprost wszem i wobec przy pomocy złotego, niedającego wątpliwości napisu, skąd właściciel kurtki pochodzi, gubiły w rozdeptanym śniegu polskie diengi.

W kolejce do kolejki na Gubałówkę zacząłem się zastanawiać, czy na pewno jestem w Polsce, czy też może dziwnym zrządzeniem losu spowodowanym pięknymi widokami, zaśnieżonymi drogami i znakami przy nich, lub zwykłym roztargnieniem nie dotarłem przypadkiem i nieświadomie do Kijowa (że o Moskwie nie wspomnę). Mróz otrzeźwił jednak umysł i nie pozostawił wątpliwości - oni znowu tu są. Wrócili! Na szczęscie zabór tym razem dotyczył tylko Krupówek. W bocznych uliczkach i w dolinach znowu można się było cieszyć wolnością. Do czasu.

Gnany głodem dopadłem góralskiej restauracji nad Bukowiną, w której duże okna serwują widok na Tatry. Góry jak na talerzu. Skalista zakąska do kurczanego fileta z żurawiną. Niezdążyłem dojeść, gdy bez pytania się dosiedli. Trzy panie w podeszłym wieku, których tym razem jedynym emblematem była obca mowa i, w naszym pojęciu, brak kultury, siadły na przeciw, niczym jury w konkursie "jak oni jedzą" (i co) i zaczęły zamawiać. Nieprzetłumaczone nazwy potraw nie potrafiły skusić podniebień Moskali, w związku z czym podjęto centralnie decyzję o wyborze ostatniej potrawy z listy na losowo wskazanej stronie. Nazwa potrawy nie budziła jednak jakichkolwiej skojarzeń. W sukurs przyszedł dostojnik o lasce wspierający najwyraźniej zjednoczone gremium w podejmowaniu trudnych decyzji i wskazał mnie, jako fachowego doradce.

Ostatnia frytka stanęła mi w gardle. No tak, zaraz zacznie się przesłuchanie, a potem zsyłka jak nic. "Du ju spik inglisz?" zapytały Panie. Gdy przytaknąłem, postanowiły kontynuować: "Szto to takoje: Golonko?". Frytka stanięta w gardle utrudniała odpowiedź w tym dziwnym narzeczu. Zostawiłem talerz niedojedzonych skał i czmychnąłem, nim pan o lasce zdążył się przysiąść, zamykając pierścień okrążenia.

Dzień kończy się pięknie. Ciemność wdarła się na stoki, między smreki. Góry naciągnęły na siebie śnieżną pierzynę. Z dala słychać pochrapywanie Giewontu, a telewizor przemawia w zrozumiałym dla mieszkańców okolic języku. Znowu czuję się jak u siebie.




środa, 30 grudnia 2009

Podsumowywuująco;)

No i tak to się kończy rok...Zaproszeń jak widać w bród, dziękujemy serdecznie, ale z przyczyn oczywistych nie skorzystamy. Przyczyny oczywiste są takie, że mój syn znowu dostał od ojca spinacze z biurka i Nowy Rok pewnie spędzę na wygrzebywaniu tychże ze wszystkich możliwych dziur i zakamarków. A syn lata i woła: "Ale jestem fajny!" (Tia...)
Generalnie międzyświąteczne przywiędnięcie, ciąża spożywcza i odmóżdżenie. A do pracy i tak się nie chce wracać. Tym bardziej, że małżonek mój szanowny robi sobie urlop po świętach i jedzie w góry, sam...A ja zostanę z tym całym majdanem i trzema futrzakami, niektórym to nawet nieźle się powodzi.
Oj tam, idę gotować mannę dla mufiniastego.
G

wtorek, 22 grudnia 2009

Ogłoszenie sylwestrowe

Niecierpliwie czekamy na propozycje towarzyskie - chętnie się gdzieś wprosimy:-)

niedziela, 13 grudnia 2009

Najbliższy NIT

Zapraszamy w najblizszy wtorek (15.12). Tym razem miejscem biesiadnym bedzie Magia. Jak zwykle od 20:00.

poniedziałek, 30 listopada 2009

UPDATE

No i wydarzyło się, pierwszy grudniowy NIT odwołany, bo mąż i potomek udali się w pilnych sprawach służbowych do Stolicy. Jednak Hiszpańskiej Tancerki nie odpuścimy tak łatwo, bośmy sobie na nią zrobili apetyt (a mamy nadzieję, że i Wam) Zostałam sama na starych śmieciach i muszę przy tej okazji odwołać wszystkie kalumnie, które spisałam tu pod adresem Contbusa w ostatnim dłuższym wpisie. Otóż gdy już odgrzebałam numer telefonu ze starej, pożółkłej wizytówki i udało mi się dodzwonić do systemu rezerwacji analogowej, to uprzejma Pani bez problemu przebukowała mi bilet, za co uprzejmie dziękuję tej firmie przewozowej i mam nadzieję, że zechcą mnie przetransportować na tej samej trasie w najbliższy piątek.
No. Tyle gwoli wyjaśnień.
Zdaje się, że Mikołaj się przejął swoją rolą, bo w szkole koleżanki padają jak muchy na infekcje różniste i tak sobie zarobię na zastępstwach, że ho, ho, ho....Merry Christmas...
I tylko samotnie trochę. W pokoju stoi konik na biegunach - nowa zabawka mojego synka, jak się przyciśnie za jedno ucho to gra kowbojską piosenkę, a jak za drugie to słychać galopadę i rżenie, może się zatem pójdę pobawić w ramach rozweselania atmosfery.