niedziela, 17 lutego 2008

Niewierne kopie

Ostatnio w mediach gruchnęła wieść - odkryliśmy kopię Układu Słonecznego, i do tego myśmy to uczynili! my Polacy! (Tzn. niektórzy spośród nas, dodajmy, że nieliczni, ze dwie osoby może). Ale news! Wszystkie media krajowe zaczeły się dogłębnie rozpisywać na ten temat. Niejednemu pewnie przyszło na myśl, że jeśli amerykański eksperyment z zestrzeleniem satelity nie powiedzie się i rakieta przypadkiem trafi w Ziemię, będziemy mogli się bezpiecznie przenieść do Nowego Układu Słonecznego.

Tymczasem, po dogłębnej lekturze artykułów, okazało się, że owszem, jest nowy Układ Słoneczny i że znajdują się w nim kopie dwóch naszych planet, ale z resztą to niewiadomo. No i wyszło na to, że mamy do czynienia z kopią wykonywaną przez pierwsze kserokopiarki - co któraś tam litera widoczna, co któryś tam wiersz da się przeczytać - reszty nie ma. Naukowcy mogą się tu tłumaczyć, że jak jest kopia Jowisza i Saturna, to na pewno są i pozostałych planet, tylko chwilowo ich nie widać. Być może. Nie to jest jednak tu najważniejsze.

Pierwszą reakcją Żonu na wiadomość o tym, że znaleźliśmy kopię Układu Słonecznego, było pytanie: "A czy są tam Polacy?". Matko święta - pomyślałem - gdybyż byli tam już Polacy, ile możliwości przed nami by się pojawiło. No bo skoro są Polacy, to na pewno jest kopia narodowej drużyny piłkarskiej (tylko nie wiadomo, czy jest Benhaker, bo o Holendrach nic się nie mówi, więc kto ich szkoli?), jest drugi Adam Małysz, są siostry Radwańskie są też i zapewne wszelkiego typu bliźniacy... . Po prostu nic, tylko importować podwojone talenty (oczywiście nie wszystkie z wymienionych). W dodatku podwoiła by się też liczba polskich kibiców. Genialne w sumie to odkrycie drugiego Układu (no właśnie, może to ten poszukiwany od dawna UKŁAD?).

Odkrycie zrodziło we mnie jednak pewną wątpliwość zasianą jeszcze w czasach licealnych przez nauczycieli fizyki. A cóż jeśli mamy do czynienia z antymaterią? Nowy Układ jest więc AntyUkładem, w którym Polacy są AntyPolakami, tamtejszy Adam Małysz skacze maks jeden metr, Kubica musi pchać swój bolid, a reprezentacja przegrywa wszystkie mecze 0:20, bo szkoli ją antyBenhaker. Importować warto by było tylko kopie tutejszych ziemskich niedojd. Tyle, że ze spotkania materii z antymaterią nic dobrego nie wynika. No może w skali kosmosu zrobi się nagle odrobinę cieplej. Czego sobie i Państwu życzę, czekając z utęsknieniem na wiosnę.

sobota, 16 lutego 2008

Psia edukacja

Mężu mój szanowny ma niedługo urodziny, w związku z czym udaliśmy się wczoraj do sklepu w celu zanabycia prezentu. Wybór padł na książkę o tresurze psów. I dziś z okazji spaceru z naszym przeuroczym i szalonym czworonogiem małżonek postanowił wprowadzać już wyczytane porady w czyn. Główną poradą o jaką nam chodziło była kwestia jak oduczyć psa skakania na właściciela. Bo o ile w przypadku miniaturowego kundelka jest to miłe, o tyle, co prawda dziesięciomiesięczny szczeniak, ale jednak w wyproście dorównujący mi wzrostem i niedługo pewnie wagą, w skoku już tak słodki nie jest. Książka mówi ignorować. Czyli odwracać sie bokiem i unikać kontaktu wzrokowego. No i patrzę ja dziś przez okno jak mój mąż unika, a pies wariuje z rozpaczy nad nieczułym panem. Zaczął się nawet turlać, żeby na niego spojrzał. Aż w końcu wyobraźcie sobie uspokoił się. Czyżby mały sukcesior? Zobaczymy.
A teraz z innej beczki. Nie jestem jakąś fanatyczną wielbicielką Walentynek, ale ostatnio rozbawił mnie bardzo bilboard reklamujący obchody tego święta w naszej lubelskiej galerii handlowej. "Walentynki w Plazie - 16 lutego". No cudne, od razu się przypomina pytanie z jakiegoś Barei, "To kiedy macie tą wigilię?"
Taka to nasza shoppingowa kultura.

niedziela, 10 lutego 2008

Do pracy rodacy

Mężu pojechal sobie w siną dal, do stolycy, walczyć na różnych frontach (między innymi doszlimy do wniosku, że konieczna jest reanimacja kaczuchy jednak i zobaczymy, czy nasz blaszak zechce wspólpracować. Ostatnio szantażowalam nasze autko metodą, że jak nie zapali, to go zostawimy tam, gdzie stoimy i będzie tak stal, aż zardzewieje. Zapalil od razu). Pojechal zatem a mnie zostawil na wlosciach i przy tlumaczeniu. (Kurcze, czuję się jak jaka aktorka z kresów z tylnojęzykowym l, bo mi ta literka co trzeba nie chce wchodzić, why?)
Już ponad sto stron zapoznaję się ze skomplikowanym życiem kobiet w trzynastym wieku i tym, jak to się wszyscy nakombinowali, żeby zdobyć majątek.Najbardziej mi żal takiego króla Anglii, Henryka III, co to co wyprawa to kompletna klapa...Bidny chlopina, szkoda tylko, że król.
I tak to. Nie bywam, bo dziennie muszę wyrobić normę 8 stron książkowych (nawet mi się nie chce liczyć ile to tlumaczeniowych) bo inaczej czeka mnie poród przed laptopem...Tak się składa, że termin skończenia pracy mam ponad dwa tygodnie po terminie porodu. I co będzie silniejsze, mały decybel, czymoja wola pracy? odpowiedź jest prosta. Książka się na pewno nie będzie darła tak głosno, jak nasz synek.
Czesc pracy (s też nie wchodzi, a na ł już znalazłam sposób)