środa, 30 grudnia 2009

Podsumowywuująco;)

No i tak to się kończy rok...Zaproszeń jak widać w bród, dziękujemy serdecznie, ale z przyczyn oczywistych nie skorzystamy. Przyczyny oczywiste są takie, że mój syn znowu dostał od ojca spinacze z biurka i Nowy Rok pewnie spędzę na wygrzebywaniu tychże ze wszystkich możliwych dziur i zakamarków. A syn lata i woła: "Ale jestem fajny!" (Tia...)
Generalnie międzyświąteczne przywiędnięcie, ciąża spożywcza i odmóżdżenie. A do pracy i tak się nie chce wracać. Tym bardziej, że małżonek mój szanowny robi sobie urlop po świętach i jedzie w góry, sam...A ja zostanę z tym całym majdanem i trzema futrzakami, niektórym to nawet nieźle się powodzi.
Oj tam, idę gotować mannę dla mufiniastego.
G

wtorek, 22 grudnia 2009

Ogłoszenie sylwestrowe

Niecierpliwie czekamy na propozycje towarzyskie - chętnie się gdzieś wprosimy:-)

niedziela, 13 grudnia 2009

Najbliższy NIT

Zapraszamy w najblizszy wtorek (15.12). Tym razem miejscem biesiadnym bedzie Magia. Jak zwykle od 20:00.

poniedziałek, 30 listopada 2009

UPDATE

No i wydarzyło się, pierwszy grudniowy NIT odwołany, bo mąż i potomek udali się w pilnych sprawach służbowych do Stolicy. Jednak Hiszpańskiej Tancerki nie odpuścimy tak łatwo, bośmy sobie na nią zrobili apetyt (a mamy nadzieję, że i Wam) Zostałam sama na starych śmieciach i muszę przy tej okazji odwołać wszystkie kalumnie, które spisałam tu pod adresem Contbusa w ostatnim dłuższym wpisie. Otóż gdy już odgrzebałam numer telefonu ze starej, pożółkłej wizytówki i udało mi się dodzwonić do systemu rezerwacji analogowej, to uprzejma Pani bez problemu przebukowała mi bilet, za co uprzejmie dziękuję tej firmie przewozowej i mam nadzieję, że zechcą mnie przetransportować na tej samej trasie w najbliższy piątek.
No. Tyle gwoli wyjaśnień.
Zdaje się, że Mikołaj się przejął swoją rolą, bo w szkole koleżanki padają jak muchy na infekcje różniste i tak sobie zarobię na zastępstwach, że ho, ho, ho....Merry Christmas...
I tylko samotnie trochę. W pokoju stoi konik na biegunach - nowa zabawka mojego synka, jak się przyciśnie za jedno ucho to gra kowbojską piosenkę, a jak za drugie to słychać galopadę i rżenie, może się zatem pójdę pobawić w ramach rozweselania atmosfery.

pierwszy NIT grudniowy

Jesli sie nic dziwnego nie wydarzy, to pierwszy grudniowy NIT odbędzie się jutro w Hiszpanskiej Tancerce (Rynek 14). Zapraszamy od 20:00.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Nowa Inicjatywa Towarzyska

Tym razem wybieramy się do Mandragory - najbliższy wtorek (24.11) o 20:00.

wtorek, 17 listopada 2009

dziś wtorek

Powinnam zatem siedzieć gdzieś w kafejce i prowadzić ożywione życie towarzyskie. Jest tak po części zaledwie, ponieważ chwilowo zajmuję się zabawianiem mojej prywatnej hodowli bakterii. Świetnie razem spędzamy czas w towarzystwie szarmanckiego antybiotyku, ale chyba nie przekształcę tej części w element Nowej Inicjatywy Towarzyskiej (NIT).
Przynajmniej dostałam zwolnienie do końca tygodnia, chociaż nie do końca to dobrze, bo wczesniej byłam zakupiłam bilet drogą elektroniczną na kurs Contbusa do Wawy w piatek. W zasadzie mogłabym pojechać już jutro, by dołączyć do stęsknionego syna i nie mniej stęsknionego małżonka, ale, uwaga, uwaga, system elektronicznego zakupu biletów Contbus nie umożliwia zmiany terminu rezerwacji, tudzież zwrotu biletu, nawet po potrąceniu kosztów manipulacyjnych, dajmy na to. Ale nie - możesz złamać nogę, zachorować albo też ulec innym przypadkom losowym, a Contbus i tak ma Cię głęboko w rurze wydechowej jednego ze swoich busów....GRRRR....
Dobre strony są takie, że nadgonię przez ten czas zaległe prace domowe: mycie lodówki, pranie ścierek, gotowanie fasolki do zamrożenia na gorsze czasy i takie tam. No i mogę też czytać. Skończyłam właśnie w szybkim dwudniowym rzucie "Penelopiadę" Margaret Atwood i w zasadzie polecam wszystkim, a szczególnie kobietom, które mają ochotę na inne spojrzenie na męską mitologię. Kto by pomyślał, że taki Odyseusz miał krótkie nogi, a niby taki bohater.
Zrobiłam sobie listę lektur i zakupów do Edynburga (nowa Ruth Rendell, tra la la...) i już się rozglądam co by tu jeszcze, macie jakies propozycje?

poniedziałek, 2 listopada 2009

Wtorek w akwarelli

Będziemy ok. 20:00 i zapraszamy:-)

wtorek, 27 października 2009

Nowa Inicjatywa Towarzyska

Stwierdziliśmy z żoną, że w ramach inicjatyw towarzyskich będziemy regularnie pojawiac się w wyznaczone dni w porach wieczornych w miejscach publicznych licząc na to, że ktoś się do nas dołączy na wspólne wypicie herbaty/kawy/napojów wysokoprężnych itp.. Prawdopodobnie będą to wtorki, prawdopodobnie w Akwareli lub innym zapowiedzianym wcześniej podobnym miejscu.

poniedziałek, 26 października 2009

Anioł Stróż

W niedzielę spotkałam swojego Anioła Stróża. Szczerze mówiąc trochę jestem zawiedziona. Anioł jest po 50-tce, chodzi w ocieplanej kamizelce, koszuli jakiejś takiej flanelowej, ma wąsy, a do tego jeszcze pali. Co to za pomysł, żeby takiego stróża przyznawać młodej, aktywnej kobiecie, która palaczami się brzydzi. Ale widocznie na takiego zasłużyłam. W każdym razie działa. Skąd wiem, że to właśnie on? Dzięki niemu nie wpadłam pod tramwaj...

wtorek, 20 października 2009

kot i backup kota

A otóż i one. Kot i jego backup. Na razie nie wiemy, który jest który. Dla odróżnienia nazwiemy je sobie: Vibovit i Makaron.


Kopie zapasowe

Wygląda na to,
że intensywne lato,
któreż minęło,
na blog wpłynęło,
bo jak widać, ostatni wpis jest z czerwca, a mamy koncówkę października. Cóż - goście, wyjazdy, praca na roli i takie tam. Ale ja nie o tym, nie o tym.

Ostatnio u nas w domu jest moda na kopie zapasowe. Często coś gubimy, siejemy lub niszczymy (tzn. niszczy się samo) i przydaje sie wówczas drugi egzemplarz - zapasowy. A to czapka, a to szczotka do włosów, a to to, a to tamto. Okazuje się, że zbackupować można w zasadzie wszystko. Ostatnio, wykorzystując nadarzającą się okazję, zdecydowaliśmy się na przygarnięcie kota. A w zasadzie dwóch - kota właściwego i kota zastępczego. Na wsi - wiadomo - zwierzęta życia lekkiego nie mają, bo czyhają na nie inne zwierzęta (np. Haker na kury) lub pojazdy mechaniczne. Tak więc od wczoraj mamy dwa koty.

O tym, jak bardzo backupy się przydają, przekonałem się wczoraj, gdy po raz pierwszy w moim krótkim życiu wysiadł mi komputer. Wysiadł dosłownie, bo uruchomić się go nie łatwo nie dało. W końcu postawiony na nogi stwierdził, że jakieś tam pliki zachował. Tu wielki ukłon do firmy HP - program ratujący komputer stwierdził, że zachowa moje prace, jednak gdy przyszło co do czego, okazało się, że backupu otworzyć nie można (HP bardzo dziękujemy!!! i w kwestii oprogramowania backapującego nie polecamy). Ale od czego ma się backup backupu. Na szczęście ma się. Jakiś czas temu zaopatrzyłem się w urządzenie backupujące moją pracę. Zrobiłem aktualizowany na bieżąco backup prac moich. Niestety - nie stworzyłem przy okazji backupu haseł dostępu, liczać naiwnie na to, że będę pamiętał. I oto leżała przede mną skrzynka zawierająca dorobek życia i już wydawało się, że będzie do śmieci, gdyby nie św. Antoni, na którego w takich razach zawsze można liczyć. Pamiętajcie - jak backupować, to wszystko. Uff.
To wracam do odzyskiwania systemu z backupu.

środa, 3 czerwca 2009

Sposoby na nudę

Od niedawna wiem, że jak się komus nudzi, a ma na podorędziu niezbyt wyrośniętą latorośl, pjesli takowa sama nie stanowi wystarczajacej rozrywki, to nalezy niezwłocznie udać się na szczepienie. Ktoś mi w ostatnich dniach podmienił synka na jakiegoś drącego mordę, rozgorączkowanego piekelnika, który dodatkowo przez ostatnie trzy dni był wysypany w gustowny, malinowy rzucik. Chwała Bogu wszystko powoli wraca do normy...
Abstrahując, zastanawiałam się wczoraj nad tym jak to się zmienia teraz obraz czytelnictwa w Polsce. Jakoś tak mnie naszło, bo przeszłam się ostatnio do British Council i ze smutkiem stwierdziłam, że tak naprawdę nie mam sobie czego wypożyczyć do poczytania. Wszystko albo czytałam, albo jest zbyt nudne, albo trąci stęchlizną wręcz, albo jakieś takie głupawe... Sama się łapię na tym, że jak mam ochotę coś poczytać, to wchodzę na Allegro i kupuję. Nie mam siły szukać po bibliotekach. Zastanawiałam się nawet przez chwile jak wyglądałaby współczesna wersja biblioteki z "Imienia róży", tak smakowicie w końcu opisanej. Komputer z dostępem do internetu?
Z resztą z tym czytaniem to chyba w ogóle jest jakaś tragedia...Już nawet nie o to mi idzie, że się nie czyta, ale, że jak już ktoś czyta, to i tak nic nie rozumie.
Utyskiwała nad tym polonistka z mojej szkoły, nawet, niestety tylko na jeden dzień, pojawił się w pokoju nauczycielskim krótki i jakże, moim zdaniem, celny felieton
do poczytania tutaj
No i tak to

poniedziałek, 25 maja 2009

Żyjem...

Zatem to już miesiąc...Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że matury nie wpływają pozytywnie na prowadzenie bloga, jako i też żonglowanie na raz maturami, domem i jednym takim pomykającym pod nogami czternastomiesięcznym. Z resztą wpis nie będzie długi, bo wyżej wymieniony właśnie dobrał mi się do szuflady ze słoikami i chroboli nimi podejrzanie....
W wielkim skrócie dziś jest pierwszy poniedziałek od dobrych trzech tygodni, kiedy skończyłam zajęcia względnie wcześnie i nareszcie powoli mogę się zająć odgruzowywaniem tego wszystkiego, co mi się nagromadziło do zrobienia przez ten czas (matko, syn mi wpycha wszystkie słoiki pod kredens i się denerwuje, że tak mało mu się mieści...). muszę iść na pomoc...Ale wrócę niebawem...

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Jak to się wszystko z jednym kojarzy

Nie wiem z czego to wynika, ale mój obecny pokój nauczycielski ma chyba jakieś niesamowite stężenie świntuszenia na metr kwadratowy. czasem, gdy tak sobie przysiądnę na przerwie i posłucham jak obok dyskutuje szacowne grono pedagogiczne to aż się zastanawiam skąd to im się bierze.
Dziś na ten przykład siedzący na wprost mnie w pokoju Konrad stwierdził w rozmowie z koleżanką, dotyczącej skądinąd Wigilii i związanych z nią zwyczajów, "Kaśka, jak myślisz o tym samym, co ja, to straszna świnia jesteś..". Z resztą nie wiem czemu, ale przy naszym stoliku w pokoju (siedzą tam cztery osoby) dyskusja o Wigilii odbywa się cyklicznie od poniedziałku i zawsze kończy się jakąś spoconą aluzją, bo w sumie nie chodzi nawet o temat, a o to, żeby się podroczyć no i jakoś nawiązać.
Jak sobie pomyślę, że to my wychowujemy przyszłe pokolenia...

sobota, 11 kwietnia 2009

Wierszyki-kryzysiki, rymowanki-kryzysanki

Kryzys po mału dobiega końca, w związku z czym proponujemy odreagować kryzysowe stresy wierszykami. Tym razem na warsztat bierzemy skojarzenia producentów różnych wyrobów z frazami wskazującymi na ich kryzysowe kłopoty, np.:

producent zniczy,
siedzi i kwiczy

producenci spodni
ostatnio chodzą głodni

producenci szpachlowej masy
nie mają teraz kasy

producent rodzynek
unika drwinek

zaś producent pisanek
płacze cały ranek

świątecznie

Weny brak. Święta za chwilkę, ale jak to ostatnio bywa wyjazdowe, więc to nie ja siedzę w kuchni i pichcę ino teściowa. Z drugiej strony przekopałam się już przez wiosenne porządki w tym pranie i prasowanie zasłon (grrrr) z resztą jak się zwykle okazuje w takich sytuacjach tych w pokoju mogłam nie ruszać, a wyjatkowo nie lubiłam ich prać, bo kupiliśmy nowe...Przynajmniej będę mogła wyrzucić czyste....
W tak zwanym międzyczasie synek skończył roczek, w co aż się nie chce wierzyć, bo tak szybko jakoś a przy okazji niejako, bo tuż przed imprezą urodzinową zaczął stawiać pierwsze kroki. I stał się bardziej niebezpieczny dla otoczenia. Nie wiem na przykład jakim cudem wygryzł mi ostatnio dziurę w plastikowej misce...Oczywiście zaraz zabrałam sie za szukanie odłupanego fragmentu, ale bez powodzenia...Znalazł sie dopiero w trzy dni później w jego paszczy...Nie iem gdzie go do tego czasu chomikował, w każdym razie odkurzacz z niego pierwsza klasa.
No, a poza tym wypoczywam od szkoły, bo przed przerwą świąteczną udało mi sie jeszcze wyrwać trzy dni zwolnienia, także nie wiem jak ja wrócę do siebie po tym objedzeniu, na które już zbieram siły i rozleniwieniu świątecznym.
A do życzeń świątecznych, które składam niniejszym wszystkim Czytelnikom dołączam zajączka...

Wesołych Świąt!

poniedziałek, 23 marca 2009

Wypisy z dziennika szkolnego

Mamy w szkole anglistę pokroju sieroty, bidne toto, niezorientowane w swiecie i gra tylko na przetrwanie. Niestetyż jednak trafiło mu się wychowawstwo jednej takiej niezbyt miłej klasy. No i on się chyba wychowawczo spełnia wpisując im do dziennika przepiękne uwagi, z resztą pewnie skutek maja żaden. ostatnio została mi pokazana uwaga, którą tu przytoczę:
"Uczennica nie zmieniła obuwia. Na moją uwagę odpowiedziała chamsko "Kurwa, kurwa, kurwa, a pan tez się zawsze spóźnia" [nieprawda]"
Najbardziej rozczula mnie ten komentarz odautorski w nawiasie kwadratowym....W szkole to się jednak można sporo dowiedzieć...

czwartek, 19 marca 2009

Wnioski z lektury i wątłe kulinaria

Może nie tyle ostatnio jakoś dużo czytam, bo obowiązki zawodowe (jak miło swoją drogą jakieś mieć) i życie rodzinne szczelnie wypełniają mi czas, ale w tym gąszczu zawsze znajdę jakąś małą polankę i coś niecoś poczytam, a przynajmniej porozmyślam o lekturach na ten przykład w autobusie PKS, którym zmierzam do domu. Ostatnio zmogłam"Balzakiana" Dehnela na zasadzie zaufania autorowi. Język smakowity, opisy też, ale dla mnie jednak trochę za okrutna w stosunku do bohaterów. Zaczęłam się zastanawiać, czy Balzak tez był taki paskudny wobec swoich postaci. Z jego dzieł miałam tylko przyjemność czytać "Ojca Goriot" i z ręką na sercu przyznam się, że nic a nic nie pamiętam...A może to jest po prostu cecha charakterystyczna dziewiętnastowiecznych czy tez osiemnastowiecznych pisarzy i tych, którzy próbują w mniej lub bardziej świadomy sposób takowych naśladować?
Myślę tak sobie, bo jednocześnie czytam też książkę niejakiego Andrew MIllera (też na zasadzie kredytu zaufania, bo wcześniej przeczytałam jego rewelacyjny "Oxygen"), której akcja ma miejsce w 18 wieku, okrucieństw nie brak, chociaż ciekawa bardzo.
Z drugiej strony myślę sobie, że może to po prostu świat kiedyś był taki, że cierpienie stanowiło jego integralny element. Teraz wiele jego przejawów potrafimy zagłuszać proszkami i zastrzykami, a kiedyś epidemia niegroźnej ospy wietrznej była równa setkom śmierci w obrębie jednej miejscowości, a zwykłe złamanie mogło zakończyć się tragicznie.
I tak to.
Acha, no i mają być jeszcze kulinaria. Jako kobieta gotująca narzekam ostatnimi czasy na brak natchnienia, dzielę się zatem wykonaną przeze mnie ostatnio modyfikacją chili con carne z kurczaka a nie mięsa mielonego. A nuż się komuś przyda. Starczyło dla nas na dwa dni, czyli tak dla mało głodnych czterech osób: kroimy w kostkę sporą cebulę i podduszamy ją na oleju w rondlu z dwoma ząbkami czosnku. Do tego dodajemy drobno pokrojone dwie piersi kurczaka i również pokrojoną w kostkę czerwoną paprykę jedną, sporą. Dolewamy do tego trochę bulionu (pół szklanki powiedzmy) a jak ktoś nie lubi glutaminianu to wody i do tego sól, pieprz, kolendra, ostra papryka i oregano. Następnie wrzucamy puszkę odsączonej czerwonej fasoli i gotujemy na wolnym ogniu, aż się wszystko przegryzie (około pół godziny). Doprawiamy koncentratem pomidorowym. I tyle...Bardzo jestem ciekawa, czy ktoś się pokusi...

środa, 4 marca 2009

rada pedagogiczna

Klasy okazały się nie takie najgorsze. Zastanawiające jest to, że zgodnie z moimi obserwacjami na licealistów działają te same metody, co na uczniów szkoły podstawowej. Co więcej, niektóre są nawet bardziej skuteczne....
A jutro rada pierwsza w szkole dla mnie. Niestraszna mi po kilkugodzinnych opowieściach z mchu i paproci mojego byłego dyrektora, a apropos rady anegdota z pokoju nauczycielskiego. matematyczka opowiadała mi, że, będąc pierwszy raz w ciąży. chciała się zwolnić z rady pedagogicznej, ponieważ termin porodu zbiegał się z terminem rady. Jednakże dyrektorka stwierdziła, że ciąża to nie wymówka i kazała się jej zjawić. Zatem przyszła i mniej więcej po godzince musieli wezwać do niej pogotowie, bo zaczęła na tej radzie rodzić...
Przynajmniej dyrektorka już pewnie nigdy więcej nie zmusiła do przyjścia żadnej wysoko ciężarnej kobiety. W końcu jako najwyższa stopniem na sali powinna pierwsza zabierać się do przyjmowania dziecka na ten świat.
P.S. W kiwi nic mnie już nie zdziwi...

wtorek, 3 marca 2009

Zakupiana nuda (?!)

Hmm, tak patrze na ten tytuł i dochodze do wniosku, że ktoś się może obrazić. Nie, nie chodzi o to, że Haker napaskudził na nudę ale o zwykłą nudę podczas zakupów. Co jakiś czas idziemy z żonu na zakupu. Ja jestem wózkowy, a żona jest nabieraczem do wózka. Stoje tak, obserwuje otoczenie, nudze się troche w tej obserwacji i dochodze do wniosku, że ów psychologiczny czas oczekiwania na napełnienie wózka po brzeg można skrócić. Z myślą o wszystkich wózkowych nudzących się jak ja proponuje dla zabicia czasu łamaniec językowy z udziałem owoców i warzyw (jeśli się np. jest akurat na takim dziale). Łamaniec polega na tym, że bierze się nazwę owoca lub warzywa i układa się do niego rym. Przy czym treść wiersza ma wskazywać na to, że wybrany owoc/warzywo jest niezbyt świeże. Dla przykładu:
  • grej(p)fruty - co jeden to zepsuty,
  • ziemniaki - zaraz zgnije jeden taki,
  • ogórek - bakterii na nim sznurek,
  • papryka - bakteria na niej fika,
  • na porze - o mój Boże!
  • a na pomidorze to samo co na porze (albo i jeszcze gorzej)
itp.
Dobranoc Państwu!

poniedziałek, 23 lutego 2009

Checkout

Naliczyłam trzy Andżeliki, ze dwie Amandy, Diany, acha i jest jeszcze jedna Jessica (podobno urodziła się w Nowym Jorku, ale, jak z przekąsem stwierdziła dotychczasowa anglistka, nie przekłada się to niestety na jej poziom wiedzy). Dałam sobie radę jakoś, nie rozpłakałam się ani razu, ale jutro mam podobno z jedną z gorszych klas w szkole, zatem się okaże jak jest naprawdę. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie to, że pierwszego dnia o mało co się nie spóźniłam. Śniegu tyle, że, mimo, że wyszłam tak, żeby dojechać grubo wcześniej na miejsce i jakoś to ogarnąć, to ledwo dotarłam na czas. W ostatniej chwili. Przyznam się tylko, że jednak trochę się rozpieściłam w poprzedniej pracy: ksero na miejscu, cztery komputery, mnóstwo przestrzeni i po trzy szafki dla każdego...Heh. Tu tak różowo nie będzie...

sobota, 21 lutego 2009

Niedoczas

W jakimś wywiadzie z Karlem Lagerfeldem (albo jak się to tam pisze) przeczytałam, że urodził się tydzień po terminie i ma wrażenie, że cały czas brakuje mu właśnie tego tygodnia, żeby nadrobić wszystkie piętrzące się zaległości. Zastanawiam się zatem jak to jest możliwe, że ja - urodzona trzy tygodnie przed terminem - i tak cierpię na permanentny niedoczas. Ciągle gdzieś się spieszę, coś robię w biegu, coś muszę zaniedbać (co jest wbrew mej naturze niestety), a potem okazuje się, że i tak bym zdążyła jakoś..
No cóż, nie jest to jedyna różnica pomiędzy mną a znanym projektantem mody..facet ma podobno 14 Ipodów, na każdym muzykę na inny nastrój. Też pomysły. Pewnie resztki wolnego czasu spędzałabym na odszukaniu tego właściwego zestawu piosenek odpowiadajacego mojemu aktualnemu samopoczuciu. Chociaż on ma pewnie od tego asystenta...

piątek, 20 lutego 2009

Już za chwileczkę..już za momencik

Od poniedziałku zostaję sorką. Bartek już mi opisał pierwszy dzień w szkole w ramach wspierania: -Ty do nich "Nazywam się Małgorzata..." a oni do ciebie "Fuck off", kosz na głowę i fociaki z komóry...Ale to taki żarcik był niewinny z jego strony. Oczywiście, że się nie dam. Chociaż troszkę mam pietra. Ale wstępnie to tylko do końca czerwca.
Zadzwoniłam dziś i złożyłam rezygnację z programu "Pracująca mama". Szkoda tylko nawiązanych świeżo znajomości, a poza tym mam nadzieję, że niczego więcej nie będę żałować. Szkoła jest na tyle blisko dworca PKS, że po dojechaniu do Lublina będę sobie mogła przejść spacerkiem na miejsce, a ponieważ dni coraz ładniejsze i dłuższe pomyślałam, że przyda mi się taka rozgrzewka co rano i wytchnienie po południu.
Synek nam się umuzykalnia i śpiewa, a raczej próbuje śpiewać z nami ukochaną jego piosenkę pt "Orkiestra wojskowa" (nauczyliśmy się wszyscy od dziadka. Daje to przekomiczne efekty. Poza tym codziennie się uczy czegoś nowego skubaniec. Wie już jak się robi "no, no" i, że to znak, że on coś robi, czego mu nie wolno, np. próbuje dostać się do telewizora. Jednak puszcza to mimo uszu i gramoli się dzielnie, tylko co jakiś czas się odwraca, żeby pogrozić paluszkiem (znaczy się, melduje, że wie, że źle robi i wyręcza osobę patrzącą).
Jak ja sobie dam radę z tym wszystkim od poniedziałku to nie wiem naprawdę...Marta, może jakieś słowo wsparcia?

czwartek, 19 lutego 2009

Tłusto w czwartek

Nie to, że tak grubo wyglądam, ale się spraw nawarstwiło.
Jutro idę na rozmowę o pracę, po wszystkich zapowiedziach, że nie i w ogóle tym razem do LO...Na zastępstwo, ale zawsze do końca czerwca jakaś forma przetrwalnikowa. Tu powstał dramat bo oczywiście nie mam się w co ubrać...A do tego jeszcze oczko mi się rozchorowało (powiedzcie sami, jaka jest szansa, że opadajaca z mego powabnego oka rzęsa umiejscowi się pionowo gdzieś hen pod górną powieką? Jak się okazuje całkiem spora). I muszę chodzić w okularach. A ponieważ ja nie chadzam w okularach, zatem jedyne, jakimi dysponuję pamiętają jeszcze czasy Leuven (a więc dość zamierzchłe) i widzę w nich tyle, żeby się denerwować, że nic nie widzę. No i jak ja teraz będę ładnie wyglądać...

środa, 18 lutego 2009

Mała zmiana reguł

Specjalnie dla niektórych :) zmieniłam w ustawieniach, że komentować mogą wszyscy, nie tylko zalogowani uzytkownicy Google. Czyli, że jak ktoś nie ma konta, zgubił hasło, albo nie chce mu się logować, to tez powinien mieć możliwość komentowania pod warunkiem, że pod koniec wpisze te znaczki tajemnicze. Liczę na Waszą wdzięczność o rzesze czytelników:)
A teraz się wyloguję i sprawdzę, czy to działa...

Joł, joł


I jeszcze zdjatko. Niestety młody tak się rusza, że trzeba robić zdjęcia na dużej czułości i jakość jest średnia. Żwawuś, kurnia.

Wyrzynarka

Ile się może wyrzynać górna jedynka? Wie ktoś może? Ta nasza jakoś tak nieskromnie przekroczyła już wszelkie granice dobrego smaku, bo minęło jej ze trzy tygodnie. Niby coś tam świta, ale tak nie do końca, a dziecko samo nie wie co mu jest i czego chce...
Mama wróciła dziś od lekarza w podejrzanie dobrym humorze (pewnie dlatego, że z powodu kolejek następna wizyta u kardiologa dopiero za cztery miesiące, jak to mama z przekąsem skwitowała swym ulubionym powiedzonkiem "-Jak dożyję.") i opowiedziała mi, że stała w kolejce do EKG razem z pięćdziesięcioma innymi pacjentami i zgadała się z taka jedną panią, że ona tez siedzi z wnukiem. Tamta opowiada mamie "-Pani, ja nic nie mogę. Smoczka dać - nie wolno - kołysać - nie wolno, tylko do łóżeczka odłożyć." A mama na to "-Skąd ja to znam... - Naczytają się w tym komputerze i nic tylko dziecko krzywdzą." I co z tego, że ja taka dumna, że od trzech tygodni Michał jest bezsmoczkowy, jak ssie pieluchę, co jest niechybnym znakiem tęsknoty za kawałkiem silikonu...A czy ja jej zabraniam go kołysać?! Ech, te tarcia na temat wychowania dzieci...
A na kursie powinnam się powoli rozglądać za stażem (jakbyście słyszeli o jakiejś fajnej firmie, co chce totalnie za darmo, pracownika na trzy miesiące to dajcie znać, bo przynajmniej po google analytics widać, że czasem tu bywacie). Zakończyłam dziś część teoretyczną i od poniedziałku trzy dni kursu komputerowego. No może się czegoś nauczę...
A jutro gra Lao Che w Świdniku a myśmy nie kupili biletów...
A Jednemu Takiemu jeszcze raz "sto lat..sto lat" (może to kiedyś przeczyta..)

wtorek, 17 lutego 2009

Sama chciałam

No i teraz mam. Od 6 marca zaczynam właściwe szkolenie i to, czego mam się tam uczyć wydaje mi się jakoś strasznie formalnie nieprzyjazne (obsługa programu symfonia, zasady prowadzenia księgi przychodów i rozchodów i takie tam; Ola, pomocy!). Ale jak mówiłam, sama chciałam. Może przynajmniej dowiem się czegoś przydatnego. Teraz kończa się szkolenia aktywizacyjne i oprócz tego, że jest tam sporo mam w podobnej do mnie sytuacji, a więc w sumie towarzysko jest OK to poaz tym nie czuję się częścią czegoś, co ma na celu wyedukowanie mnie, a poza tym paskudnie karmią. Przynajmniej sobie poplotkujemy za to.
A dziś mi się śniło, że zostałam przyjaciółką Dody, wyobraźcie sobie i ona się uparła, żeby kupić mi nowe martensy. Aha, bo stała się rzecz straszna i ze starymi muszę się rozstać bo po siedmiu, albo nawet ośmiu latach, odmówiły współpracy. Pewnie to dla mojego mózgu takie przeżycie (buty były ze mną dłużej niż Bartek, jakby nie patrzeć), że aż mi się przyśniły. Tylko skąd ta Doda. BArtek stwierdził kąśliwie, że pewnie przez Pudelka. To już człowiek sobie nie może zerknąć od czasu do czasu w ramach rozrywki na cos innego niż onet? Wracając do snu obudziłam się nim Doda mogła wcielić swoje słowa w czyn, ale w międzyczasie dała mi sie poznac jako osoba kapryśna, o zmiennych nastrojach i lubiąca hamburgery (jadłyśmy kupione w budce, co to stoi obok Chatki Żaka). Także ten, jakby co to mam znajomych w show biznesie.

niedziela, 1 lutego 2009

Program

Jutro idę na spotkanie w sprawie programu "Pracująca mama". Stwierdziliśmy, że może wreszcie nastał czas, żeby ciocia unia i mi coś zasponsorowała. Zobaczymy. Mam nadzieję, że będzie to jakiś kopniaczek we właściwym kierunku i może czynnik aktywizujący do zrobienia czegoś więcej. Albo skracacz czekania. Nie do końca wiadomo na co.
W każdym razie trzymajcie kciuki.
A na razie kończymy kultywować niedzielne lenistwo, okraszane lodami czekoladowymi z wiśniami...Hech...Byle do wniosku.
P.S.
Jak ktoś by chciał pożyczyć kopareczkę niewielką (np. do rowów) to do jutra rana posiadamy rzeczony sprzęcior na podwórku. Maluteńka, stan dobry:) Panowie zostawili do poniedziałku rano, więc jakby ktoś cos, to trzeba się spieszyć z ofertami...

środa, 28 stycznia 2009

Matka głowy państwa

W ramach pocieszania mnie (Nikt mnie nie chce, jestem bez pracy, bu, i takie tam) szanowny małżonek stwierdził: -A może zostaniesz matką prezydenta? Od jutra uczymy go mówić "veto".

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Średnio na jeża

Ogólnie jest właśnie tak. Niby zapluszczone wszystko resztkami śniegu (który, jak zwykle zaczął się rozpuszczać wraz z początkiem ferii) ale jak się człowiek odpowiednio nastroi i dobrze zaciągnie, to czuć w powietrzu może nie tyle jeszcze wiosnę, co jakieś nieśmiałe pozimie już..Niby kryzys-sryzys (wybaczcie, ale u mnie to już jest stały związek frazeologiczny), a jednak na pieluchy dla Małego wystarcza. Niby kiepawo, ale jak tak dobrze poszukać, to jednak jakieś pozytywy się znajdą... Można się powoli kolebać w stronę cieplejszej pory roku.
Mnie to chyba jednak najbardziej optymistycznie nastrajają spotkania - nie ma to jak się wyrwać z domu, poczuć, że jednak istnieje jakieś życie poza domem, pogadać w miłym towarzystwie (nie ma to jak kadzić własnym znajomym), zjeść trochę bitej śmietany (jak zwykle z resztą i tak za mało...).
Ostatnio opowiadała mi moja kochana mama, jak byliśmy w Warszawie..albo od początku. Mamy pięć kur, jest zima i ogólnie krucho z żarciem, zatem lisy tupecieją. Mama te kury jak własne dzieci niemalże hoduje, czule do nich przemawia, z ręki je karmi..cud miód. No i mówi mi, że któregoś dnia z przerażeniem odkrywa, że dwóch nie ma, a tu noc..."-Chodzę tak" - opowiada - "i mówię sobie. Panie Boże ja rozumiem, jedna, ale dwie?! Dlaczego aż dwie?" No i rano jedna się znalazła... Wychodzi na to, że podstawą w życiu jest jednak konkretne precyzowanie pragnień. No to ja chcę, żeby już była wiosna, żebym znalazła wreszcie jakieś zajęcie, a Ian Rankin napisał kolejny kryminał. O.
P.S. Dzięki za komentarze:) Ale takie wymięte, wyszarpnięte z gardeł, to liczą się jednak połowicznie...

wtorek, 13 stycznia 2009

Update

Najświeższe wydarzenia z poligonu: Morświn uczy się chodzić dzielnie i ostatnio próbował wesprzeć się krzesłem, które zareagowało w sposób nieco gwałtowny. Skutkiem tego nasz syn ma pierwszej klasy limo na łuku brwiowym. Obrażenia niewielkie, a za to ile było uspokajania...Od pojutrza znowu będziemy na tournee gościnnym w Warszawie, zapraszamy do rezerwowania miejsc...Ilość ograniczona (kryzys, wiadomo). Ja niemrawo zabieram się do szukania jakiegoś zajęcia, ale wbrew pozorom bardzo mi zależy, także gdybyście, ekhm...Chociaż czy tego bloga czyta ktokolwiek jeszcze prócz Kasikaz....Nie wiadomo...
Radosne wydarzenie: odnalezienie w zapomnianym plecaku mocno zaległej książki z biblioteki, o którą się wczoraj kłóciłam z Panią, że na pewno jej nie mam na koncie. W sumie słusznie, bo wskutek pomyłki komputera zapisało mi poezje Lowella, zamiast smakowitego kryminału. Zabrzmiałam bardzo stanowczo, gdy mówiłam: "Poezje? - Ja? Niemożliwe!" Pani się na mnie spojrzała z politowaniem, a mnie chodziło tylko o to, że w ogóle poezję to ja tak, ale jak już mam chwilowo teraz czas, żeby czytać to wolę jednak coś prostszego w postaci na przykład właśnie kryminału, albo nieskomplikowanej fabuły. A tak wyszłam na ostatniego chama i do tego jeszcze kłamliwego, bo teraz trzeba będzie pójść, oddać książkę i wszystko odszczekać...

piątek, 9 stycznia 2009

Kurzy spisek

Podczas, gdy mojej żonie łatwo się wydaje (bez wnikania w to, co się jej wydaje), ja od czasu do czasu chodzę z Hakeru na spaceru. I tu zaintrygowała mnie jedna sprawa. Ostatnio w godzinach wieczornych, o które o tej porze roku nietrudno, ponieważ światło gaszą już po 15:00, zauważyłem, że w obórce się świeci. Tzn. w oknie jest jasno. Jako, że w obórce, jak sama nazwa wskazuje, mieszkają kury, pomyślałem sobie "ot, nudzą sie przy mrozie, bo muszą siedzieć w środku, żeby im kupry nie poodpadały i pewnie czytają książki". Ale potem mnie coś tknęło. Obora przecie zamknięta na głucho i nie sposób sprawdzić, co one tam robią przy świetle. Jak by się nie paliło, to by było jasne, że śpią. A tak jasne nie jest, pomimo, że się pali. Podejrzewam więc, że pracują nad spiskiem. Nie wiem jeszcze jakim ale możliwości są dwie - albo chcą zapolować na Hakeru (W rewanżu) albo... no właśnie, strach pomyśleć... na pewno chcą przejąć władzę nad światem! A jak się nie uda, to przynajmniej nad podwórkiem... I wtedy spokojnie zapolują na Hakeru.

czwartek, 8 stycznia 2009

Nela

Jeżeli nie macie pomysłu na co przeznaczyć 1% swojego podatku polecam Nelę. Nie wiem dlaczego, ale jej historia jakoś mnie poruszyła, mimo, że nie znam nikogo z jej bliskich. Kiedy o niej czytam myślę sobie jak wielkie mamy szczęście, że nasz synek jest zdrowy. Ta dziewczynka potrzebuje pomocy, żeby zacząć mówić i funkcjonować jak każde dziecko.
Zatem jeżeli możecie - pomóżcie!


banner dla Neli

sałata lodowa

Nie, tym razem nie będzie o zimie, chociaż z tytułu wieje chłodem. Napis na "metce" sałaty lodowej: KRAJ POCHOSZENIA: HISZPANIA. Aż się chce dodać buenosz diasz...

środa, 7 stycznia 2009

Pustki

Śmiesznie chodzi sie po świecie w taki ziąb, na ulicach puchy, ludziw wywiało. W sklepach tez przyjemny luzik (w związku z czym lepiej się wydaje). nawet nie zmarzłam jakoś strasznie, a same korzyści: udało mi się wyjść z domu na chwilę i mam nowego ząbka. Prawie jak mój własny. Mam nadzieję, że teraz uzebienie da sobie spokój na jakiś czas z wszelkimi ekscesami.
Ogólnie ogarnął mnie leń powodowany pewnie prastarym instynktem oszczędzania energii przy tak niskich temperaturach a tymczasem moim noworocznym ostanowieniem jest znalezienie wreszczie jakiejś pracy. ( w sumie to nie jest tak źle, zastanawiałam się nad przystąpieniem do jednego programu dla niepracujących matek i stwoerdziłam, że pewnie mnie tam wyśmieją, jak się okaże, że bezrobotna jestem dopiero od września, no ale...). Zatem jedno z drugim koliduje. I bądź tu mądry..Ech, nie warto podejmowac noworocznych postanowień...

niedziela, 4 stycznia 2009

wieści syberyjskie

Niby nie jest tak zimno. temperatura ledwie kilka na minusie, ale jak się posłucha tego wiatru w kominiei popatrzy na ten śnieg za oknem to od razu nie chce mi się robić obiadu, tudzież wykazywać żadną podobnie szaloną aktywnością, ciągnie mnie pod kocyk i tyle. Czemu nie sprzyja synek, chwilowo bez kataru i apetytu, ale za to niezmordowany jeśli chodzi o zabawę. Przeglądam internet i wygląda na to, że największą atrakcją sa sylwestrowe pośladki Dody (już widzę jak mi skacze licznik odwiedzin z internetu dzięki tym dwum słowom). W sumie co racja to racja, przy takim chłodzie podobne ekscesy świadczą o wielkiej determinacji, albo harcie ducha...Szacun jak nic:)
Kończę czytać Biegunów Tokarczuk, com ich dostała pod choinkę, ale w sumie, jak na mój gust, trochę tam za dużo o sekcjach, patomorfologii, tkankach miękkich i innych tego typu atrakcjach. W sumie to wszystko strawnie opowiedziane, miejscami ciekawe i czytelne, ale jednak trochę za bardzo jak dla mnie... No i brak mi ciągłości w tej książce. Tokarczuk pomyślała ją jako serię wypisów z podróży, która jest motywem przewodnim (i to pewnie nie tylko ta dosłowna, w przestrzeni, ale tez ta umowna, fizycznie w głąb ciała i jego tajemnic), z tym, że niektóre z nich sa fragmentami historii. Niekiedy dość interesujących, ale nie mają zakończenia albo poznajemy tylko ich urwany fragment, co dla mnie jako czytelnika jest dość frustrujące. Chociaż z drugiej strony nie jest chyba źle, poniewaz książkę już prawie przeczytałam i nie pozostaję wobec niej do końca obojętna, co jest już chyba jakimś sukcesem autorki (nie licząc oczywiście skromniej nagrody NIke, którą za nią dostała).
Jak ktoś chce, przyjmuję zapisy na pozyczenie, żeby się na własne oczy przekonać czy słusznie ją wyróżniono. Idę zrobić herbaty. Aha, i trzymajcie kciuki. Małżonek postanowił przeinstalować swój komputer i drugą godzinę sie przygotowuje. Się będzie działo....

czwartek, 1 stycznia 2009

W Nowym Roku

Nowy Rok...przespałam. Tak, niestety. Wszystko przez to, że nasza latorośl poddała się jakimś wstretnym zarazkom i wszystko było na nie. A polegiwanie z mamusią ostatecznie się nadawało. No i tak polegiwaliśmy aż mnie obudziły fajerwerki o północy i mąż, który postanowił sprawdzić, czy śpimy.
Przy okazji przypominałam sobie przed zaśnięciem te wszystkie Sylwestry, które spędzałam na jakichś imprezach. Czasem człowiek poddaje się temu swoistemu terrorowi spędzania tego jednego wieczoru w jakiś wyjątkowy sposób i ma to różne - mniej lub bardziej - zabawne następstwa. Chociaż spędzanie go w domu z chorym dzieckiem to nie jest coś, co moge polecić.Krótko, ale mam nadzieję, że to taka rozgrzewka tylko.
Oby ten Nowy Rok był nieco spokojniejszy. Dosyć mam już trochę fajerwerków i marzy mi się ta niesamowicie pociagająca spokojna codzienność. I żeby jeszcze czasem udało się przeczytac jakąś książkę nieco szybciej niż w ciągu miesiaca...