poniedziałek, 23 marca 2009

Wypisy z dziennika szkolnego

Mamy w szkole anglistę pokroju sieroty, bidne toto, niezorientowane w swiecie i gra tylko na przetrwanie. Niestetyż jednak trafiło mu się wychowawstwo jednej takiej niezbyt miłej klasy. No i on się chyba wychowawczo spełnia wpisując im do dziennika przepiękne uwagi, z resztą pewnie skutek maja żaden. ostatnio została mi pokazana uwaga, którą tu przytoczę:
"Uczennica nie zmieniła obuwia. Na moją uwagę odpowiedziała chamsko "Kurwa, kurwa, kurwa, a pan tez się zawsze spóźnia" [nieprawda]"
Najbardziej rozczula mnie ten komentarz odautorski w nawiasie kwadratowym....W szkole to się jednak można sporo dowiedzieć...

czwartek, 19 marca 2009

Wnioski z lektury i wątłe kulinaria

Może nie tyle ostatnio jakoś dużo czytam, bo obowiązki zawodowe (jak miło swoją drogą jakieś mieć) i życie rodzinne szczelnie wypełniają mi czas, ale w tym gąszczu zawsze znajdę jakąś małą polankę i coś niecoś poczytam, a przynajmniej porozmyślam o lekturach na ten przykład w autobusie PKS, którym zmierzam do domu. Ostatnio zmogłam"Balzakiana" Dehnela na zasadzie zaufania autorowi. Język smakowity, opisy też, ale dla mnie jednak trochę za okrutna w stosunku do bohaterów. Zaczęłam się zastanawiać, czy Balzak tez był taki paskudny wobec swoich postaci. Z jego dzieł miałam tylko przyjemność czytać "Ojca Goriot" i z ręką na sercu przyznam się, że nic a nic nie pamiętam...A może to jest po prostu cecha charakterystyczna dziewiętnastowiecznych czy tez osiemnastowiecznych pisarzy i tych, którzy próbują w mniej lub bardziej świadomy sposób takowych naśladować?
Myślę tak sobie, bo jednocześnie czytam też książkę niejakiego Andrew MIllera (też na zasadzie kredytu zaufania, bo wcześniej przeczytałam jego rewelacyjny "Oxygen"), której akcja ma miejsce w 18 wieku, okrucieństw nie brak, chociaż ciekawa bardzo.
Z drugiej strony myślę sobie, że może to po prostu świat kiedyś był taki, że cierpienie stanowiło jego integralny element. Teraz wiele jego przejawów potrafimy zagłuszać proszkami i zastrzykami, a kiedyś epidemia niegroźnej ospy wietrznej była równa setkom śmierci w obrębie jednej miejscowości, a zwykłe złamanie mogło zakończyć się tragicznie.
I tak to.
Acha, no i mają być jeszcze kulinaria. Jako kobieta gotująca narzekam ostatnimi czasy na brak natchnienia, dzielę się zatem wykonaną przeze mnie ostatnio modyfikacją chili con carne z kurczaka a nie mięsa mielonego. A nuż się komuś przyda. Starczyło dla nas na dwa dni, czyli tak dla mało głodnych czterech osób: kroimy w kostkę sporą cebulę i podduszamy ją na oleju w rondlu z dwoma ząbkami czosnku. Do tego dodajemy drobno pokrojone dwie piersi kurczaka i również pokrojoną w kostkę czerwoną paprykę jedną, sporą. Dolewamy do tego trochę bulionu (pół szklanki powiedzmy) a jak ktoś nie lubi glutaminianu to wody i do tego sól, pieprz, kolendra, ostra papryka i oregano. Następnie wrzucamy puszkę odsączonej czerwonej fasoli i gotujemy na wolnym ogniu, aż się wszystko przegryzie (około pół godziny). Doprawiamy koncentratem pomidorowym. I tyle...Bardzo jestem ciekawa, czy ktoś się pokusi...

środa, 4 marca 2009

rada pedagogiczna

Klasy okazały się nie takie najgorsze. Zastanawiające jest to, że zgodnie z moimi obserwacjami na licealistów działają te same metody, co na uczniów szkoły podstawowej. Co więcej, niektóre są nawet bardziej skuteczne....
A jutro rada pierwsza w szkole dla mnie. Niestraszna mi po kilkugodzinnych opowieściach z mchu i paproci mojego byłego dyrektora, a apropos rady anegdota z pokoju nauczycielskiego. matematyczka opowiadała mi, że, będąc pierwszy raz w ciąży. chciała się zwolnić z rady pedagogicznej, ponieważ termin porodu zbiegał się z terminem rady. Jednakże dyrektorka stwierdziła, że ciąża to nie wymówka i kazała się jej zjawić. Zatem przyszła i mniej więcej po godzince musieli wezwać do niej pogotowie, bo zaczęła na tej radzie rodzić...
Przynajmniej dyrektorka już pewnie nigdy więcej nie zmusiła do przyjścia żadnej wysoko ciężarnej kobiety. W końcu jako najwyższa stopniem na sali powinna pierwsza zabierać się do przyjmowania dziecka na ten świat.
P.S. W kiwi nic mnie już nie zdziwi...

wtorek, 3 marca 2009

Zakupiana nuda (?!)

Hmm, tak patrze na ten tytuł i dochodze do wniosku, że ktoś się może obrazić. Nie, nie chodzi o to, że Haker napaskudził na nudę ale o zwykłą nudę podczas zakupów. Co jakiś czas idziemy z żonu na zakupu. Ja jestem wózkowy, a żona jest nabieraczem do wózka. Stoje tak, obserwuje otoczenie, nudze się troche w tej obserwacji i dochodze do wniosku, że ów psychologiczny czas oczekiwania na napełnienie wózka po brzeg można skrócić. Z myślą o wszystkich wózkowych nudzących się jak ja proponuje dla zabicia czasu łamaniec językowy z udziałem owoców i warzyw (jeśli się np. jest akurat na takim dziale). Łamaniec polega na tym, że bierze się nazwę owoca lub warzywa i układa się do niego rym. Przy czym treść wiersza ma wskazywać na to, że wybrany owoc/warzywo jest niezbyt świeże. Dla przykładu:
  • grej(p)fruty - co jeden to zepsuty,
  • ziemniaki - zaraz zgnije jeden taki,
  • ogórek - bakterii na nim sznurek,
  • papryka - bakteria na niej fika,
  • na porze - o mój Boże!
  • a na pomidorze to samo co na porze (albo i jeszcze gorzej)
itp.
Dobranoc Państwu!