niedziela, 24 sierpnia 2008

kibice

Alarm odwołany i nowe umiejętności

Po jednym upiornie trudnym wieczorze- patrz wpis poniżej - Michał stwierdził, że on chyba jeszcze jednak trochę poczeka z ząbkowaniem właściwym i kontynuuje na razie skromniej w dotychczasowej formie objawiającej się lokalną Niagarą, która spływa mu z buzi. Grzeczne dziecko wróciło, co nie znaczy, że spoczęło na laurach. Sie rozwija sie. Kaszkowanie na ten przykład zaowocowało całym szeregiem nowych umiejętności. Pojawienie się łyżeczki w zasięgu wzroku powoduje entuzjastyczny rozwór paszczy, pojawienie się czegoś inszego niż kaszka z odrobiną jabłuszka na tej łyżeczce powoduje entuzjastyczne plucie. Oprócz tego, gdy siedzi na kolanach karmicielki jedna rączka jest wykorzystywana do energicznych prób pomocy rodzicielce (skutkiem czego lewą rękę mam w kaszce) a druga, z braku zajęć była wykorzystywana do szczypania mnie w prawe ramię (aua!!!) na tyle mocno, że od dwóch dni młody dostaje na prawą dłoń skarpetkę i dopiero wtedy jest wyekwipowany w sposób wystarczający do rozpoczęcia spożywania posiłku.
Swoją drogą niby się nam wydaje, że jedzenie to taka prosta czynność, a ja już teraz wiem ile się trzeba naużerać, żeby taki maluch załapał o co w tym chodzi...
Ale i tak jest przekochany, dzielnie razem z tatą kibicowali polskiej drużynie w Pekinie. Dowód powyżej

środa, 20 sierpnia 2008

Szczęki

Niby nie film, a też thriller. Młodemu właśnie zaczęły się wyrzynać zęby i mamy za sobą pierwszą (ale za to jaką...brrr..)sesję płaczu...Pomógł dopiero zestaw żel+gryzak +Panadol...A i zmęczenie ponad godzinnym płaczem zrobiło swoje. Już się cieszę na pobudkę dziś w nocy. Ale czy ktoś mówił, że zawsze będzie ideałem? Hech...

środa, 13 sierpnia 2008

Bełkocik

Przeczytałam sobie ostatnio na onecie artykuł o tym, jak to Polacy piją coraz więcej kawy z przedziału premium. I dobrze im tak, ale zaciekawiło mnie w jaki sposób został napisany ten artykuł. Wiem, że gdzieś tam w agencjach PR siedzą ludzie i wymyślają jak elegancko opakować mało ciekawą treść, ale to słowotwórstwo... Dowiedziałam się na przykład, że istnieje coś takiego jak sampler (to chyba opakowanie na próbkę czegoś, jak mi podpowiada moja lingwistyczna wiedza, która jednakże może się w pas kłaniać pomysłowości PRowców bo równie dobrze to może być i sama próbka). I w tym kontekście rozwalił mnie po prostu na łopatki taki urywek: "saszetki kawy niskodrażniącej X w eleganckim samplerze, który ma za zadanie przenieść konsumenta w świat kawy X i wprowadzić klimat kolumbijskich plantacji, z których ta kawa pochodzi."
Mnie się tam klimat kolumbijskich plantacji to kojarzy jakoś tak półlegalnie ...Zastanawiam się jeszcze jak taki sampler ma ten klimat wprowadzać? Wyskakuje coś z niego? Jak się go pali/parzy to wydziela opary jakoweś? Taka kawa jak dla mnie to jest wysokodrażniąca...
Może sam sampler ma jakieś właściwości superpromocyjne, podobnie jak łelkam drinki, którymi, jak sama słyszałam, reklamowano jakąś aspirującą do miana eleganckiej imprezę...

wtorek, 12 sierpnia 2008

Gruzja

Siedzę wysmarowana pastą do zębów (jeśli nie wiecie, to jest to najlepszy środek na ukąszenia komarów, a ja się zasiedziałam wieczorem na podwórku). Wczoraj odwaliłam kawał dobrej roboty i wybrukowałam własnoręcznie spory kawałek dróżki do, żeby zacytować Anię z Zielonego Wzgórza, naszego wymarzonego domku, z tym, że bez domku. Jeśli ktoś rozumie o co chodzi:). W każdym razie dróżka jest jak się patrzy a w temacie gruzu, który służył mi za budulec, jak też Gruzji, o której się tyle mów pozwolę sobie zacytować wiersz mojego prywatnego wieszcza.


Kiedy słyszę słowo "Gruzja",
Okiem duszy widzę gruz ja.
Jeży mi się wąs i pejs aż,
Gdy przedstawiam sobie pejzaż,
Który, jakże kaukaski,
Z definicji nie jest płaski.
Kaukaz, skał kaskada, składa
Się z gór, z których wciąż coś spada.
To nam gwizdnie lawin z gór wizg,
To znów rumor urwań urwisk.
Gdy z urwiska głaz odpryska,
Skutkiem - skalne rumowiska.
Stawiać zaś na teren stromy
Domy - efekt znów wiadomy:
Z gustem się gruzińskim gryzie
Coś w rodzaju wieży w Pizie.
Trwać nie mogę w tym przechyle,
Dom przewraca się i tyle.
W sumie widok jest fatalny:
Gruz ceglany plus gruz skalny.
Gruzin, gór porywcze dziecię,
Łamie trójnóg geodecie,
Przy okazji zaś i goleń,
Wznosząc okrzyk od pokoleń,
Powtarzany w dumnej Gruzji:
"I co teraz - pies ten gruz zji?!..."
-Takich przeżyć każdy Gruzin
W życiu ma co najmniej tuzin

piątek, 8 sierpnia 2008

Debiut

POnieważ od września, mam nadzieję, wracam do pracy (tylko jeszcze nie wiem gdzie, bo charakterystyczne w zawodzie nauczyciela na początku jego kariery jest to, że się żyje od sierpnia do sierpnia) postanowiłam zacząć nieco wzbogacać zestaw jedzeniowy Michałka. Nie ma tak prosto jednak. W celu wzbogacania należy najpierw nieco uszczuplić swoje zasoby finansowe i zaopatrzyć się w przyjazną dziecku łyżeczkę, smakowitą kaszkę odpowiednią dla takiego brzdąca, ładną miseczkę, która podobałaby się i mi i jego babci, a także, element najważniejszy, łatwopierny śliniaczek w kolorze marchewki lub zbliżonym (to już trochę na wyrost). Na całe szczęście kaszka została przyjęta entuzjastycznie i jutro będziemy kontynuować miłe z nią spotkanka. A tu mnie nachodzi refleksja, że taka kaszka to jest pierwszy krok od mamusi w stronę nowych wyzwań...Hech...
Zadebiutowały również igrzyska w Pekinie, ale nie mogłam oglądać ceremonii otwarcia. Cały czas myślę o tych biednych ludziach, którzy ćwiczyli całe lata dla tej jednej okazji, w sumie pewnie ćwiczy tak większość sportowców, ale chyba jednak bardziej z własnej woli niż Chińczycy. Z resztą monumentalizm tej całej okazji w tym przeogromnym kraju jest aż porażający. Czytałam dziś w Dzienniku co specjalnie z tej okazji zbudowali i rozbudowali i jest tego tak dużo, że to aż jakieś ponadludzkie...
A na koniec prywata. Czy ktoś mi może wyjaśnić dlaczego w explorerze nie jestem w stanie uzyskac większości polskich znaków w blogu i muszę się przerzucać na Mozillę, której, pewnie będąc w mniejszości, jakoś nie lubię? Help?

środa, 6 sierpnia 2008

Reminescencje, podła roślina i faraonki

Wczorajszy wieczór jako żywo przypomniał mi te odległe czasy, gdy wieczorami włączał się szósty stopień zasilania i godzinami siedzieliśmy w romantycznym świetle świec. Powiało i nagle gdzieniegdzie w domu zabrakło prądu. Po podłodze pociągnęły się zatem długaśne przedłużacze, jak kroplówki ratujące cenną zawartość lodówek, a nam przyszło brać prysznic w świetle świecy.
Swoją drogą dziwne to były czasy, gdy ni stąd ni z owąd i nie wiadomo na jak długo gasły światła i można było tylko cierpliwie czekać. Teraz to od razu ludzie dzwonią z pytaniami co się stało i kiedy będzie, poradzić sobie nie mogą bez żarówki, a kiedyś ze stoickim spokojem mama wyciągała z szafki lampę naftową a na ploty przychodził sąsiad.
Tyle o reminescencjach, a dalsza część tytułu związana jest z dwulicowym gruboszem, który pysznił się na naszym kuchennym parapecie, zżyłam się z nim, bo bezlitośnie przeze mnie podcinany wytrzymał już chyba z dziesięć lat, ale wczoraj przelała się czara goryczy, a raczej woda w jego podstawce i okazało się, że to właśnie jego doniczka jest siedzibą faraonek, które biegają nam po kuchni. Potop spowodował ich masową ewakuację a ta znowuż ekstradycję rośliny poza obręb mieszkania. Stoi sobie teraz w komórce, a ja się zastanawiam co z nim zrobić. Niech najpierw odpokutuje za zdradę...

niedziela, 3 sierpnia 2008

Komoda

Tak się składa

W zeszłą sobotę kupiliśmy wreszcie nowe meble do pokoju w BRW. Meble jak meble, przywożą się w paczkach i należy je złożyć. Zachęceni wizją odświeżenia obejścia ruszyliśmy zatem do składania, na pierwszy ogień poszła piekielnie ciężka szafa, która przy ofiarnej pomocy mojego teścia znalazła się po kilku godzinach stukania i wiercenia w całości i na właściwym miejscu. Zachęcona natomiast moim niewątpliwym sukcesem na polu sklejania szuflad do tejże postanowiłam zabrać się za komodę, która miała aż siedem szuflad. Siadłam sobie niefrasobliwie nad wszystkimi tymi drewienkami, moja siostra zabawiała Michała, a ja oglądnąwszy instrukcję zastanawiałam się jak nasi znajomi mogli mieć jakiekolwiek problemy z nieco mniejsza komodą z BRW, lecz z tej samej serii, skoro tak świetnie wszystko pasuje i nawet ja jestem w stanie tak szybko złożyć te szuflady. W końcu doszłam do dwóch szuflad, które miały nieco zaokrąglony jeden brzeg i w związku z tym małą wypustkę w środku. Popatrzyłam na nie i stwierdziłam beztrosko, że zostawię je mężowi, jak wróci niech się zastanawia...
Po pół godzinie nagle mnie olśniło, że tam była taka mała tabelka...Nie wszystkie te deseczki były równe, o nie. A ja oczywiście posklejałam nie tak jak trzeba, dobrze, że denek nie przybiłam. Bartek zastał mnie, gdy zdemontowałam już prawie połowę mojej wcześniejszej pracy i nawet nie krzyczał, tylko wspaniałomyślnie wyciągnął pomocną dłoń. A potem okazało się, że do pechowej komody nie dołączono pleców...Mam nadzieję, że niedługo się ich doczekamy.
Proszę o wybaczenie, jeśli nieskładnie piszę, ale za oknem kona cisza rozrywana dźwiękami ludowych przyśpiewek, które na cały regulator puszcza mój sąsiad i już bardzo dokładnie wiem, co mają wszystkie rybki...A komoda będzie zaraz na zdjęciu, bo jednak, mimo moich wysiłków stoi...
PS. A w ogóle to po okresie pokuty spowodowanej zjedzeniem mojej komórki przez Hakeru już niedługo będę mieć nowy telefon i stareńka Nokia przestanie mnie denerwować ciągłym rozładowywaniem. I jeszcze pozdrowienia dla uczestniczek ogniska wczorajszego. Musimy to powtórzyć!