poniedziałek, 13 października 2008

wątpia tłumacza

No to będziecie mieli niezłą rozrywkę ze mnie...
Dziś pierwsza garść przemyśleń, czy wam też się kojarzy, że jak bohaterka ma oczy w kolorze zatoki o zmierzchu, to chodzi o taką wiecie jaką zatokę? Napisałam dyplomatycznie, że w kolorze wód zatoki o zmierzchu, ale wciąż widzę jk trzyma w ręku te przynosowe i się zachwyca ich kolorem. Pfuj!!!.
`Dlaczego jak facet widzi kobietę to od razu zauważa, że ma różnobarwne pasemka, które pięknie kontrastują z jej mocno różowym swetrem? Przeciętny facet nie wie co to są pasemka, na sweter powie bluzka, a kolor to zna jeden, zbliżony do różowego - czerwony...
I tak o. a już nie wspomnę o podtekstach. W próbce nie mam scen ero, ale podteksty przecież są i zastanawiałam się dłuższą chwile, czy słowo "kochać się" nadaje się do lektury takiej, na co Bartek stwierdził z przekąsem, że mogę napisać, pardon, że bohater dawno kogoś "nie wyrypał".
Matko, dopiero poczatek, a już jest śmiesznie...

sobota, 11 października 2008

Romans

Trzymajcie kciuki, właśnie jestem na etapie tłumaczenia tekstu próbnego, który być może da mi wstęp do krainy prawdziwej miłości...Tak, tak...Falujące klatki piersiowe i westchnięcia, od których drżą czubki najwyższych sosen mogą się wkrótce stać moim chlebem powszednim. Traktuję to zadanie jako takie dość wyrafinowane ćwiczenie słownikowo-stylistyczne, które, mam nadzieję, przyniesie jeszcze jakieś apanaże (ukłon w stronę Marty i Grześka).
Wczoraj byliśmy na pierwszym festiwalowym filmie w Multikinie w Złotych Tarasach. Niezłe kino, bardzo dobry film - "Moja matka, moja narzeczona i ja", tylko, że niestety upadł nasz plan wyprawy metrem, bo okazało się, że o 20.20 na stacji Słodowiec nie ma możliwości nabycia biletu. Stolyca Panie...Ale na szczęście udało się nam znaleźć miejsce parkingowe pod Pałacem.
No, to wracam do moich bohaterów. Swoją drogą, pierwszy raz się spotykam z opisem, w którym atutem faceta są jego niebotycznie długie nogi (a oprócz tego równie długi ,lecz oczywiście barczysty tułów (a może powinnam napisać tors...) ale to już raczej norma, chociaż wygląda pewnie trochę w całości jak żyrafa...oczywiście z zielonymi oczami i w dobrze skrojonym garniturze. Aż szkoda, że nie potrafię tego narysować...

środa, 8 października 2008

ogląda się

Idzie jesień i człowiek jakoś tak naturalnie ma ciągoty do zalegania przed ekranem. No to wczoraj postanowiliśmy zalec z Bartkiem i zacząć odrabiać zaległości filmowe, których w tak zwanym międzyczasie trochę się nazbierało. Na pierwszy ogień poszła komedia z serii dziennikowej "Zimne dranie", która spodobała mi się z powodu opisu i Johna Cusacka na okładce. Po trzecim trupie zaczęliśmy się zastanawiać dlaczego ten przesmutny film został wydany w serii "Komedie najlepsze pod słońcem" bo my obydwoje zaczęliśmy łapać doła oglądając perypetie prawnika, któremu nic się w życiu nie układa, a świąteczny wieczór jest okazją do rozrachunku z przeszłością i niewesołych odkryć. Po kolejnej krwawej scenie resztę obejrzeliśmy na podglądzie i się nam odechciało proszę Was takiej komedii. Dobrze, że nie wydali tego w serii poranków dla najmłodszych...
Przełączyliśmy się zatem na film Eastwooda "Za wszelką cenę", którego dotąd się nam nie udawało obejrzeć no i poszliśmy spać po północy, bo Eastwood jednak trzyma klasę, chociaż finał taki trochę pod Oskara, ale sam film niezły.
jesień w ogóle zapowiada się filmowo, bo za chwilę WFF i, mimo Michała, wymkniemy się jak co roku na kilka filmów. Bardzo lubię ten klimat (chociaż po zamknięciu Relaxu impreza przeniosła się do Złotych Tarasów), kolejki po darmową kawę i oczekiwanie na to, czy film okaże się coś wart, czy też będzie kompletnym knotem. W zeszłym roku na przykład obejrzeliśmy o jakiejś nieludzkiej porze rewelacyjny, ale ponad dwugodzinny film, o tym jak kręcono pierwszy film fabularny w Rumunii, na sali było zaledwie kilkanaście osób, a wyszliśmy zachwyceni. W tym roku sporo sobie obiecujemy po duńskim chyba tytule "Król ping ponga"...
W ogóle jest ciekawie bo na ekrany w listopadzie wchodzi też film z moim ulubionym Philipem Seymourem Hoffmanem i nie mniej ulubioną Laurą Linney, który się nazywa Rodzina Savage i juz teraz polecam, a potem pewnie niedługo z tymże samym aktorem w ogóle coś niesamowitego, bo kolejny film ze scenariuszem Charliego Kaufmanna (tego od 'Być jak John Malkovich', "Adaptacji' i 'Eternal Sunshine of the Spotless Mind'), który się nazywa 'Synecdoche New York. Zapowiada się ciekawie, no a jest jeszcze najnowszy film Cohenów z Pittem w roli bezmózgiego mięśniaka. Kurcze, trzeba będzie zacząć zbierać na bilety...
Rozpisałam się, ale apetyt mi się zrobił na oglądanie czegoś, bo od czasu narodzin Michała byliśmy w kinie pierwszy raz dopiero dwa tygodnie temu.
Jak macie coś, co warto obejrzeć to podrzucajcie pomysły, z resztą na książki też, bo ja mam ostatnio tak, że zaczynam coś czytać i z powodu zmanierowania autora nie jestem w stanie dokończyć. Nie wiem, czy to wina moja, czy piszących (pewnie moja), z tego powodu nie bardzo wiem na co polować na Allegro. A Kasia nie chciała mi pożyczyć Stuhra...

wtorek, 7 października 2008

marchewkowe pole

Ostatnie dni upływają mi na sprzątaniu z pól naszych skromnych plonów wespół z mamą. Plony te składają się głównie z marchewki, którą konsumował będzie taki jeden pożerca. Swoją drogą to nie przypuszczałam, że dzięki synkowi nauczę się gotować zupy, a tu już całkiem nieźle mi idzie. Mięśnie sobie wyrabiam wożąc całe taczki tego dobra do domu, bo mama zaszalała i marchwi mamy, jakby tu nie jeden a co najmniej ze trzech takich Michałków mieszkało.
Na całe szczęście objawia się nam jakieś mini babie lato, co wnioskuję po praniu, z którego, przed zebraniem go ze sznurków, musiałam zbierać całe zastepy nitek. I nawet jeśli dziś słońca troche mniej, a sąsiad obok stwierdził, że to dziś jest dzień spalania w piecu wszystkich plastikowych butelek, które mu się uzbierały, to i tak nic to.
Zadanie domowe dla wszystkich czytających: wyjść na spacer i poszeleścić liściami, których już sporo na drpgach. Myśmy z mężem odrobili w niedzielę kontynuując nasz cykl poznawania okolicy.