wtorek, 7 października 2008

marchewkowe pole

Ostatnie dni upływają mi na sprzątaniu z pól naszych skromnych plonów wespół z mamą. Plony te składają się głównie z marchewki, którą konsumował będzie taki jeden pożerca. Swoją drogą to nie przypuszczałam, że dzięki synkowi nauczę się gotować zupy, a tu już całkiem nieźle mi idzie. Mięśnie sobie wyrabiam wożąc całe taczki tego dobra do domu, bo mama zaszalała i marchwi mamy, jakby tu nie jeden a co najmniej ze trzech takich Michałków mieszkało.
Na całe szczęście objawia się nam jakieś mini babie lato, co wnioskuję po praniu, z którego, przed zebraniem go ze sznurków, musiałam zbierać całe zastepy nitek. I nawet jeśli dziś słońca troche mniej, a sąsiad obok stwierdził, że to dziś jest dzień spalania w piecu wszystkich plastikowych butelek, które mu się uzbierały, to i tak nic to.
Zadanie domowe dla wszystkich czytających: wyjść na spacer i poszeleścić liściami, których już sporo na drpgach. Myśmy z mężem odrobili w niedzielę kontynuując nasz cykl poznawania okolicy.

Brak komentarzy: