sobota, 11 października 2008

Romans

Trzymajcie kciuki, właśnie jestem na etapie tłumaczenia tekstu próbnego, który być może da mi wstęp do krainy prawdziwej miłości...Tak, tak...Falujące klatki piersiowe i westchnięcia, od których drżą czubki najwyższych sosen mogą się wkrótce stać moim chlebem powszednim. Traktuję to zadanie jako takie dość wyrafinowane ćwiczenie słownikowo-stylistyczne, które, mam nadzieję, przyniesie jeszcze jakieś apanaże (ukłon w stronę Marty i Grześka).
Wczoraj byliśmy na pierwszym festiwalowym filmie w Multikinie w Złotych Tarasach. Niezłe kino, bardzo dobry film - "Moja matka, moja narzeczona i ja", tylko, że niestety upadł nasz plan wyprawy metrem, bo okazało się, że o 20.20 na stacji Słodowiec nie ma możliwości nabycia biletu. Stolyca Panie...Ale na szczęście udało się nam znaleźć miejsce parkingowe pod Pałacem.
No, to wracam do moich bohaterów. Swoją drogą, pierwszy raz się spotykam z opisem, w którym atutem faceta są jego niebotycznie długie nogi (a oprócz tego równie długi ,lecz oczywiście barczysty tułów (a może powinnam napisać tors...) ale to już raczej norma, chociaż wygląda pewnie trochę w całości jak żyrafa...oczywiście z zielonymi oczami i w dobrze skrojonym garniturze. Aż szkoda, że nie potrafię tego narysować...

Brak komentarzy: