czwartek, 19 marca 2009

Wnioski z lektury i wątłe kulinaria

Może nie tyle ostatnio jakoś dużo czytam, bo obowiązki zawodowe (jak miło swoją drogą jakieś mieć) i życie rodzinne szczelnie wypełniają mi czas, ale w tym gąszczu zawsze znajdę jakąś małą polankę i coś niecoś poczytam, a przynajmniej porozmyślam o lekturach na ten przykład w autobusie PKS, którym zmierzam do domu. Ostatnio zmogłam"Balzakiana" Dehnela na zasadzie zaufania autorowi. Język smakowity, opisy też, ale dla mnie jednak trochę za okrutna w stosunku do bohaterów. Zaczęłam się zastanawiać, czy Balzak tez był taki paskudny wobec swoich postaci. Z jego dzieł miałam tylko przyjemność czytać "Ojca Goriot" i z ręką na sercu przyznam się, że nic a nic nie pamiętam...A może to jest po prostu cecha charakterystyczna dziewiętnastowiecznych czy tez osiemnastowiecznych pisarzy i tych, którzy próbują w mniej lub bardziej świadomy sposób takowych naśladować?
Myślę tak sobie, bo jednocześnie czytam też książkę niejakiego Andrew MIllera (też na zasadzie kredytu zaufania, bo wcześniej przeczytałam jego rewelacyjny "Oxygen"), której akcja ma miejsce w 18 wieku, okrucieństw nie brak, chociaż ciekawa bardzo.
Z drugiej strony myślę sobie, że może to po prostu świat kiedyś był taki, że cierpienie stanowiło jego integralny element. Teraz wiele jego przejawów potrafimy zagłuszać proszkami i zastrzykami, a kiedyś epidemia niegroźnej ospy wietrznej była równa setkom śmierci w obrębie jednej miejscowości, a zwykłe złamanie mogło zakończyć się tragicznie.
I tak to.
Acha, no i mają być jeszcze kulinaria. Jako kobieta gotująca narzekam ostatnimi czasy na brak natchnienia, dzielę się zatem wykonaną przeze mnie ostatnio modyfikacją chili con carne z kurczaka a nie mięsa mielonego. A nuż się komuś przyda. Starczyło dla nas na dwa dni, czyli tak dla mało głodnych czterech osób: kroimy w kostkę sporą cebulę i podduszamy ją na oleju w rondlu z dwoma ząbkami czosnku. Do tego dodajemy drobno pokrojone dwie piersi kurczaka i również pokrojoną w kostkę czerwoną paprykę jedną, sporą. Dolewamy do tego trochę bulionu (pół szklanki powiedzmy) a jak ktoś nie lubi glutaminianu to wody i do tego sól, pieprz, kolendra, ostra papryka i oregano. Następnie wrzucamy puszkę odsączonej czerwonej fasoli i gotujemy na wolnym ogniu, aż się wszystko przegryzie (około pół godziny). Doprawiamy koncentratem pomidorowym. I tyle...Bardzo jestem ciekawa, czy ktoś się pokusi...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

No przepis brzmi pysznie, ale jak to się pierworodnemu spodoba...? :)

A propos czytania - ja też w chwilach wolnych czytam, ale raczej mniej wyszukane pozycje... Typu ostatnia część Harrego Pottera :P

'by gienek

Kasitza pisze...

A ja chili con carne robię z mielonego świńskiego mięcha, dodaję jeszcze kukurydzę i pokrojoną w słupki marchew. A jak mi fantazja dopisze to jeszcze pora. No i jeszcze wypada ciepnąć do gara papryczkę chili, przynajmniej pół, a jak szalejemy na całego to zamiast bulionu lampkę czerwonego wytrawnego wina. A druga lampka wina w reku kucharki dodaje zapału do eksperymentowania w trakcie gotowania.

Anonimowy pisze...

naleśnik i latarka wina to jest to