sobota, 26 kwietnia 2008

Bożyszcze tłumów

ostatnio tak się składa, że mam trochę czasu między trzecią a piątą rano, kiedy to mój synek, najedzony jak bąk nie chce spać, tylko leżeć sobie cichutko na moim ręku i patrzeć na mnie tymi wielkimi oczyskami. Jak tylko odłożę go do wózka zaczyna się kwękanie, które następnie przechodzi w ryk. Siedzimy sobie zatem zgodnie te dwie godzinki, a ja, żeby nie marnować czasu i jakoś nie zasnąć czytam sobie. Pasjami szczególnie kryminały. Najlepiej brytyjskie, gdzie głównym bohaterem jest szacowny detektyw,mężczyzna najlepiej, bo kobiety w tej roli jakoś mi nie pasują. Mam kilku ulubionych autorów, ostatnio kończę nadrabiać zaległości w zgłębianiu losów inspektora Rebusa z powieści Iana Rankina. Notabene Rebus jest z pochodzenia podobno w którejś tam linii Polakiem i stąd to nazwisko. Ale nie o tym. Zastanawia mnie mianowicie jakaś taka prawidłowość w tych powieściach polegająca na tym, że niezbyt atrakcyjny z opisu inspektor, lubiący dość whisky i pewnie często nią zalatujący, zmarnowany życiem i permanentnym niedosypaniem człowiek, który jak na złość często obrywa od przestępców, a wszelki ból tłumi paracetamolem zapijanym swym ukochanym napojem energetycznym irn-bru, słowem jak taki niezbyt atrakcyjny typ ma tak szalone powodzenie u kobiet. No może nie przesadzajmy z tą szalonością, Rankin do pięt nie dorasta tym względzie Chmielewskie, która przecież do pewnego momentu osią niemal każdej swej powieści czyniła płomienny romans z sobą (czy tam swoim alter ego) w roli głównej. Zawsze mnie to zastanawiało, bo ja jakoś tak Chmielewską utożsamiam z jej bohaterami, a atrakcyjna to ona dla mnie już dość dawno przestała być, na długo przed tym, jak jej bohaterki skończyły romansować.
W każdym razie nie wiem co w tych bohaterach moich kryminałów widzą kobiety. Czy to jakaś rekompensata braku takowych przeżyć ze strony autora w realnym życiu? Czy może miłość do bohatera kreowanego tak, że choćby wyglądał jak wyjęty ze śmietnika to i tak jakaś sztuka będzie go namiętnie całować...
Przynajmniej dzięki tej mojej przymusowej bezsenności nadrabiam braki w lekturze, a gdybym umiała szybko pisać jedną ręką to pewnie i ten blog inaczej by wyglądał...

2 komentarze:

kura z biura pisze...

Bo takie typki w stylu Philipa Marlowe to się doskonale nadają na romans bez zobowiązań z lekką nutką dekadencji. ;) Zwłaszcza dla pań znudzonych jedwabnym życiem i dobrze ułożonym mężem.

kura z biura pisze...

A Chmielewska w końcu, gdzieś tak w okolicach "Drugiego wątku" scedowała obowiązek romansowania na swe bohaterki, oczywiście cudownie piękne i nieziemsko utalentowane.