sobota, 15 listopada 2008

reading list

Korzystając z tego, że mam trochę czasu (tu puszczam do was wielkie oko) postanowiłam powalczyć o swoją edukację czytelniczą. Prawda jest taka, że jak większość z was pewnie wie czytać uwielbiam i niejedną dioptrię poświęciłam książkom, ale odkąd na świecie pojawił się Michał czasu jakby mniej a z doskoku czytac jakoś nie mogę.
W każdym razie zawzięłam się byłam i wypożyczyłam sobie zestaw z British Council. Na pierwszy ogień poszły felietony niejakiego Nicka Hornby'ego (pewnie znacie film na podstawie jego książki pt. "Był sobie chłopiec"). Jest to zbiór pod wspólnym tutułem w stylu "Moje lektury", dość inspirujące i juz sobie wynotowałam interesujące książki. Hornby rozbawił mnie wielce pisząc o tym, że czytał biografię Dickensa (którego jest fanem) oparta na listach opracowanych przez jedną panią krytyk, która przez większość książki utyskuje, że Dickens spalił swoje listy do kochanki postulując, że sławni ludzie powinni mieć kategoryczny zakaz palenia listów (teraz to chyba raczej kasowania maili, ale na wszelki wypadek zalecam: niczego nie kasujcie!), czemu Hornby się dziwi (temu utyskiwaniu) bo listy kochanki do Dickensa się zachowały i wielki pisarz jest tam czule tytułowany pieseczkiem na wszystkie możliwe sposoby i według Hornby'ego jakoś to naszej wizji pisarza nie wzbogaca (z czym się zgadzam). A poza tym odkrywa, że za jego zycja żył również syn tejże kochanki (niestety nie ze związku z Dickensem) to teoretycznie dawało Hornby'emu szansę na spotkanie z człowiekiem, który mógłby powiedzieć "Moja matka była kochanką Dickensa". Co prawda, jak przyznaje. szanse były na to niewielkie, ponieważ on sam miał dwa lata w chwili śmierci tegoż syna, zatem niewiele pewnie by zrozumiał z jego wyznań, a ten znów nie byłby do nich skory, ponieważ miał jakąś straszną traumę z powodu przeszłości swojej matki, ale jakże pięknie się nam tu ukazuje skracanie się dystansu pokoleniowego...I tak to...Może nie jakoś strasznie śmieszno, ale bardzo ciekawie.
Z wieści pozostałych. Michał raczkuje, niebezpieczeństwo zwisło jak burzowa chmura nad naszym dobytkiem, a głód poznawania ma niezaspokojony.
Pojechałam do Warszawy i wrócę z niej bez jednej ósemki - historia krwawa, gwałtowna i obfitująca w liczne zwroty akcji, ale nie nadająca się do publikacji na blogu, bo z natury swej dentystycznej mało estetyczna.
No dobra, dosyć tego pisania, wracam do czytania.

Brak komentarzy: