wtorek, 5 stycznia 2010

Niedźwiedź w oknie

Morskie Oko. Tak pustej drogi nie widziałem tutaj od dwudziestu paru lat. W tamtych, kryzysowych pod każdym względem czasach, ilość turystów na metr kwadratowy w Zakopanem oscylowała wokół znikomych wartości. Autobus typu "ogór" dojeżdżał na polanę Włosienica i wyrzucał ze swojego wnętrza niedobitków z plecakami, którym do celu podróży, turystycznej Mekki Podhala, pozostało do przejścia niecałe 2 km (słownie: niecałe dwa kilometry brutto lub pół godziny leniwego marszu). Dzisiaj w sezonie chodzą tędy miliony, niejednokrotnie grube.

Idę. Krajobraz, jak po bitwie. Potężny Orkan postanowił prześwistać się przez szczeliny skalne zamiatając swoimi ogonami las na wszystkie strony. Nieśmiałą dolinę pozbawił złudzeń obnażając jej stoki do śnieżnej bielizny i wystawiając na widok publiczny panoramę twardych jak skała pejzaży. Las leży jak długi, ułożony na skałach w kręte wzory niczym piętno wypalone rozgrzanym żelazem w bydlędecej skórze. Niczym piętno końskich kopyt odciśniętych pod ciężarem wyładowanych po brzegi sań w zaśnieżonej drodze.

Zgrzyt. Płozy sań przezwyciężając opór podłoża i wcierając lód w asfalt rzucają zgrzytliwe wyzwiska w obronie zwierząt pod adresem woźnicy. Ten niezrażony publiczną utratą godności okłada batem spienione końskie zady. Głowy pasażerów dymią się jak zgaszone świece, podgrzewając atmosferę wspólnej wyprawy. Dziś górale nie zarobią. W górę poszło tylko kilka zaprzęgów.

Wodogrzmoty Mickiewicza. Nie każdy wie, że 15 minut stąd w dół potoku w rozrzuconym przez wiatr na boki lesie stoi schronisko - Stara Roztoka. Tu można przeczekać przemarsz tłumów w sezonie, przenocować i rano ruszać w góry nim tłum znów się obudzi. Można też nieopatrznie nakarmić niedźwiedzia zawartością swojego plecaka. Niektóre głodniejsze miśki wchodzą do schroniska z pominięciem drzwi, bo każdy głodny misiek wie, że wygodniej jest oknem. A może nie wygodniej tylko zabawniej, żeby ludzie potem mieli o czym opowiadać?

Idę dalej. W połowie drogi ludzie pytają, czy daleko jeszcze i dowiadują się, że jeszcze drugie pół. Coś daleko, ale idą. Rosjanki w białych kozaczkach z plastikowymi siatkami od Dino Rossi próbują utrzymać równowagę na kamienistych skrótach, by nie musieć ponownie rozpoczynać drugiej połowy drogi. Błyszczące płaszczyki z misiowymi kapturami, obcasy, wycieczka gimnazjalistów - im bliżej końca tym tłum gęstnieje, przyciąga się i kumuluje. Zmęczona gawiedź ogrzewa się własnym, gęstniejącym ciepłem.

Wreszcie schronisko. Ciepła sala. Kolejka do okienka po odbiór trofeum. Kolejka ruskich po pierogi ruskie. Kolejka spragnionych po herbatę z sokiem i głodnych po szarlotkę, która na tej wysokości smakuje dwakroć bardziej. Ciepło wbite szarlotką do brzucha zagnieżdża się w ciele i rozleniwia podróżnych. Ci oblepili sobą wszystkie stoły i ławki. Siedzą, żują, gapią się na kolejkę i szacują szansę na szybki powrót. Na bezdotykowe przemierzenie dziesięciu kilometrów w kierunku ciepłych pieleszy wynajętego legowiska.

Powrót. Śnieg trzeszczy pod podeszwami.


3 komentarze:

Kasitza pisze...

Rozumiem, że przez 10 kilometrów spacerku do Morskiego wymyślałeś te wszystkie porównania, tak? Poeta się w Tobie obudził!

Anonimowy pisze...

Reymont to był chłop na schwał bowiem pisał to co chciał
ale szwedy nobla by mu nie dały gdyby Mężu w porę poznały.
Ten to dopiero ma talent i porównań wcale nie parę
spostrzeżenia też mu są nieobce, dostrzeże wszystko jak i co chce.

Dlatego mój drogi kolego łap się za czytanie tego bloga świetnego.

ANIA pisze...

fajny piesek