Na skrzyżowaniu Tetmajera z 3-go Maja Litwin w swoim SUVie postanowił zrobić postój, by zabrać ukochaną z chodnika. Zatarasował cały ruch. Pozostało jedynie obserwować, aż wybranka serca nieśpiesznie aczkolwiek z wdziękiem, powoli i dostojnie wejdzie do samochodu. Nie pomogł ryk klaksonów innych SUVów na wschodnich numerach. Musieliśmy odczekać swoje.
W mniejszości poczułem się dopiero na Krupówkach. Panie w bielszych od śniegu, obcisłych kurtkach, z futrzastymi kapturami na głowach, łamaną angielszczyzną próbowały kupować oscypki, komentując ich wygląd między sobą po rosyjsku. Poganiane przez panów w okryciach upstrzonych flagami wschodniego mocarstwa lub informującymi wprost wszem i wobec przy pomocy złotego, niedającego wątpliwości napisu, skąd właściciel kurtki pochodzi, gubiły w rozdeptanym śniegu polskie diengi.
W kolejce do kolejki na Gubałówkę zacząłem się zastanawiać, czy na pewno jestem w Polsce, czy też może dziwnym zrządzeniem losu spowodowanym pięknymi widokami, zaśnieżonymi drogami i znakami przy nich, lub zwykłym roztargnieniem nie dotarłem przypadkiem i nieświadomie do Kijowa (że o Moskwie nie wspomnę). Mróz otrzeźwił jednak umysł i nie pozostawił wątpliwości - oni znowu tu są. Wrócili! Na szczęscie zabór tym razem dotyczył tylko Krupówek. W bocznych uliczkach i w dolinach znowu można się było cieszyć wolnością. Do czasu.
Gnany głodem dopadłem góralskiej restauracji nad Bukowiną, w której duże okna serwują widok na Tatry. Góry jak na talerzu. Skalista zakąska do kurczanego fileta z żurawiną. Niezdążyłem dojeść, gdy bez pytania się dosiedli. Trzy panie w podeszłym wieku, których tym razem jedynym emblematem była obca mowa i, w naszym pojęciu, brak kultury, siadły na przeciw, niczym jury w konkursie "jak oni jedzą" (i co) i zaczęły zamawiać. Nieprzetłumaczone nazwy potraw nie potrafiły skusić podniebień Moskali, w związku z czym podjęto centralnie decyzję o wyborze ostatniej potrawy z listy na losowo wskazanej stronie. Nazwa potrawy nie budziła jednak jakichkolwiej skojarzeń. W sukurs przyszedł dostojnik o lasce wspierający najwyraźniej zjednoczone gremium w podejmowaniu trudnych decyzji i wskazał mnie, jako fachowego doradce.
Ostatnia frytka stanęła mi w gardle. No tak, zaraz zacznie się przesłuchanie, a potem zsyłka jak nic. "Du ju spik inglisz?" zapytały Panie. Gdy przytaknąłem, postanowiły kontynuować: "Szto to takoje: Golonko?". Frytka stanięta w gardle utrudniała odpowiedź w tym dziwnym narzeczu. Zostawiłem talerz niedojedzonych skał i czmychnąłem, nim pan o lasce zdążył się przysiąść, zamykając pierścień okrążenia.
Dzień kończy się pięknie. Ciemność wdarła się na stoki, między smreki. Góry naciągnęły na siebie śnieżną pierzynę. Z dala słychać pochrapywanie Giewontu, a telewizor przemawia w zrozumiałym dla mieszkańców okolic języku. Znowu czuję się jak u siebie.
3 komentarze:
osamotnienie od rodziny służy Twojej wyobraźni. to na pewno jakaś nimfa z wartkiego strumienia stała się Twoją muzą. normalnie jednym tchem pochłonąłem słowa przelane Twoimi palcami na ekran komputera. teraz to pragnę tylko jednego: żeby moskale nie dopadły pomorza :)
pozdrówka i odpoczynku!
gienek
Trzeba było im powiedzieć, że 'golonko to warienoje miaso ocien' haroszeje s piwom' i na pewno by zamowili!!!
Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki sprawozdania z Twoich wędrówek po Zakopanem i okolicach. Miejmy nadzieję, że po tym szaleństwie naszych miłych sąsiadów ze wschodu zostanie jeszcze co nieco dla nas na wakacje...
Pozdrawiam,
Siostrzyczka
Jestem pod dużym wrażeniem dramatycznego opisu oblężenia. A ja myślę o wyjeździe na narty na Ukrainę. Taniej tam, piękne warunki narciarskie, ludzi mniej, no i zawsze mogę powiedzieć, że tym razem byłam na nartach za granicą.
A na nartach miło sobie pojeździłeś? duże kolejki do wyciągów?
Prześlij komentarz