środa, 5 grudnia 2007

nuda

Nuda się rozgrywa dookoła. Przyjechaliśmy sobie do miasta sołecznego Warszawy, ponieważ ja, jako spodziewająca się mogę od czasu do czasu z premedytacją pójść sobie na zwolnienie i oddać się w miejscu niezamieszkania wyrafinowanym rozrywkom takim jak łażenie po centrach handlowych, podglądanie przechodniów i przekładanie się z jednej kanapy na drugą w mieszkaniu teściów połączone z żywiołową konsumpcją różnych smakołyków.
Wpadlismy z moim ukochanym małżonkiem na pomysł wyjazdu w okresie między Świętami a Nowym Rokiem, ale ku naszemu zaskoczeniu na podobny pomysł już jakiśczas temu wpadła chyba większa część naszych rodaków, bo wolnych miejsc nigdzie ni ma....A już przynajmniej nie w miejscach, które braliśmy pod uwagę ze względu na mój stan, myśleliśmy o jakiejś agroturystyce w świętokrzskiem, ale zdaje się, że takie miejsca są teraz bardzo trendy/foxy/jazzy, czy jak to się tam teraz mówi.
W ogóle w związku ze zbliżającym się Sylwestrem odczuwam pewien rodzaj psychicznej presji, żeby gdzieś pójść, coś zrobić i jakoś zaistnieć tego wieczoru jako zwierzę towarzyskie. Co roku tak mam i, jak dotąd, w większości przypadków takie pragnienia kończą się totalną katastrofą, ewentualnie umiarkowaną nudą i przestępowaniem z nogi na nogę, żeby tylko doczekać dwunastej. Największe faux pas przydarzyło mi się chyba tego roku, gdy ja i ze sześć innych znajomych sztuk kobiet wybrałyśmy się do prywatnego mieszkania kolegi kolegi jednej z nas, gdzie miało na nas oczekiwać stado spragnionych naszego towarzystwa, atrakcyjnych samców. Samce były, zainteresowane pizzą, która się pojawiła jako konkurencja dla nas i zaskoczone, że nas aż tyle. Atmosfera zgęstniała jak kisiel gotowany z pół szklanki wody, gdy z kuchni wychynęła rozochocona mamusia jednego z gospodarzy strategicznie umieszczona tam jako pani od zaopatrzenia. Zdaje się, że ten Sylwester zakończył się pięć po dwunastej. Najbardziej żal ciast, które porzuciłyśmy w kuchni rzeczonej mamusi.
Zatem, jakbyście mieli namiary na jakąś kwaterę to dajcie znać. W końcu to pewnie nasz ostatni Sylwester na jakiś czas, kiedy możemy się "wyszaleć". :)

1 komentarz:

miki pisze...

Gośka!! Jak mogłaś przypomnieć ten katastrofalny czas!! W obawie przed powtórzeniem tej traumy nie planuje, nie budzi się we mnie chęć zaistnienia, zrobienia czegokolwiek..nawet ofertą TVP wzgardzam..po zeszłorocznym sylwestrze w centrum Poznania, kiedy to przeżyłam walkę o własne życie spod odstrzału petard rzucanych w tłum, którego ogniwem byłam, nie zamierzam nawet czekać do godziny 0 gdziekolwiek!!taka bede..............
nawet kieliszka nie wzniosę na tę okazję..wczorajszy wieczorek poetycki tak mnie zmiótł, tyle że dotarłam do domu podtzrymując ukochanego i dziś na 10 na warsztaty sie udać... ja nie wiem jak tobie harce w głowie, dotrwasz chociaż do północy? może se daruj w ten rok, za rok twoja determinacja wzrośnie 100 krotnie, po roku w pieluchach bez towarzystwa!! nie wzgardzisz żadnym towarzystwem ni żadną zabawą..hihi